poniedziałek, 30 lipca 2012

20. Różne oblicza miłości


Dwudziesty sierpnia roku dwa tysiące i sześć pamiętam bardzo dobrze. Piękna niedziela, a wieczorem jakiś festyn z okazji czegoś tam. Nie to mnie obchodziło. Oczywiście na zabawę poszliśmy, ale bez Piotrka. Ogólnie to zostawił nam w spadku Szymona, który był dla nas grzeczny pod warunkiem, że rozmawialiśmy na bezpieczne tematy. Jak się okazało, wcale nie było to takie trudne. Radziliśmy sobie jakoś. Powoli uczyliśmy się, że bestii nie należy drażnić. Z resztą znajomość z Wiśnią miała swoje plusy – ciężko było znaleźć drugą, tak pyskatą osobę. W jego towarzystwie byliśmy bezpieczni. Obrywało się moherom i księdzu proboszczowi. Nieświadomy tego, że właśnie rozmawia ze swoją nową wychowawczynią, naupychał Chojnackiej. Później powiedzieliśmy mu, że właśnie poznał jedną z nauczycielek, która nie da mu żyć, mimo tego że trafił do jej klasy. Ani trochę się tym nie przejął. Chłopak miał w głębokim poważaniu to, co mówili o nim inni. Pod tym względem przypominał Baśkę, ale nigdy mu tego nie powiedziałam. Cały czas starał się być inny, lepszy od niej. Przez to stawał się jej wredniejszą wersją, która za nic w świecie nie chciała przyznać nam racji.
Jednakże tamten dzień był dla mnie ważny z całkowicie innego powodu. Dostałam niepowtarzalną szansę na to, by dowiedzieć się co u Baśki. Przyszła do mnie sama, całkowicie nieproszona. Osoba, która znała odpowiedzi na dręczące mnie pytania po prostu stanęła przed drzwiami mojego domu. Potem ten ktoś obiecał, że spotkamy się za pięć dni. Zanim odszedł powiedział, że ona tęskni. Czyż można było prosić o coś więcej?
Słyszeliście o tym, że ludzie nieszczęśliwie zakochani mają dziwne szczęście do zauważania tych, którym poszczęściło się w miłości? Zapewne tak. Podobnie miał Czarny, który tamtego dnia wybrał się do Krakowa po to, by nie myśleć. Jego ulubiona ławka, z której miał widok na „Główną Księgarnię Naukową”, mieszczącą się przy ulicy Podwale 6, była wolna. Lokalizacja dogodna do obserwacji ludzi spacerujących asfaltowymi alejkami i tych, którzy przemieszczali się chodnikami po obu stronach jezdni. Lubił obserwować podobno lepszych, bo z miasta. Homo sapiens de civitate nie różnili się zbytnio od podgatunku homo sapiens de village. Wcale nie górowali nad ludnością wsi, bo mieszkali w klatkach z żelbetonu, wąchali asfaltowe kwiaty, wdychali powietrze przepełnione spalinami, ale wiedzieli jak piękny jest smog nad grodem Kraka. Jak się okazało, rozumny człowiek z miasta także kochał. Piękne, słoneczne, niedzielne popołudnie zachęcało zakochanych do wyjścia z domu. Alejkami Plant spacerowało mnóstwo par. Co ciekawe każda z nich zachowywała się tak, jakby tylko oni byli na świecie. Nie liczyło się nic poza uczuciem, którym się darzyli. Zdawało się, że miłość unosiła się w powietrzu. Cholerni szczęściarze, którzy zdawali się unosić się w powietrzu. Ich szczęście udzielało się innym. Na jego ustach pojawił się uśmiech, chociaż serce ściskało się na każde wspomnienie o Baśce. Te wszystkie pary przypominały mu chwile, które z nią spędził. Dotąd śmiał się, gdy ktoś mówił o miłości. Nie potrafił w pełni współczuć Dominikowi, gdy ten ubolewał po rozstaniu z Donovan. Teraz zrozumiał jak to jest. Kopniak prosto w jaja bolałby mniej. Jedno głupie uczucie potrafiło dotkliwie poturbować jego serce i duszę. Zdał sobie sprawę, że miłość jest niezwykle trudna. Skomplikowana równie mocno co logika kobiet. Obserwował więc pary, zastanawiając się przy tym, czym sobie zasłużył na tę miłość. Te czynności bardzo go pochłonęły. Dopiero mały Yorkshire Terrier z różową kokardką na czubku łebka i mnóstwem kucyków wzdłuż kręgosłupa, który ulokował się na jego kolanach, uświadomił mu, że dzielił z kimś ławkę.
- Szczurku, nie za wygodnie ci? – zwrócił się do psa.
- To Kaktus – usłyszał dziewczęcy głos, ale nie spojrzał na osobę, która siedziała obok.
- Zawsze myślałem, że takie szczury ja ten – wskazał na zwierzaka – podchodzą pod psowate. W takim bądź razie, witam cię kwiatuszku – cały czas zwracał się do psa.
- Oj tam od razu kwiatuszku, mam na imię Baśka – powiedziała wesoło. Dopiero wtedy na nią spojrzał. Te wielkie zielone oczy, rude włosy, kilka piegów na idealnym nosie, usta, które wręcz prosiły się o pocałunek. Lekko zezował na jej dekolt – zdecydowanie miała czym oddychać. To samo imię, a tak różne właścicielki.
- Miałem na myśli psa – powiedział, wykrzywiając usta w złośliwym uśmiechu. – Skoro wyjawiłaś mi swoje imię, chyba ja również powinienem to zrobić. Mam na imię Piotrek.
- Jesteś zboczeńcem, czy masz wykrzywioną mentalność?
- Co proszę?! – chłopak o mało nie spadł z ławki, gdy usłyszał pytanie nowej znajomej.
- Wpatrywałeś się tak dziwnie w tamtą parę – wskazała głową dwójkę młodych, całującą się kilka metrów od nich – i pomyślałam sobie, że możesz być jakimś gwałcicielem, czy coś.
- Po prostu złapałem zawiasa. To chyba nie powód by mnie oskarżać, no nie?
- Masz dziewczynę?
- Wyjechała – odpowiedział bez namysłu. – Miło się gawędziło, ale muszę już iść – wstał i odszedł zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć. Nie chciał dłużej przebywać w towarzystwie dziewczyny. Pies był fajny, ale jego właścicielka za bardzo przypominała mu Emilkę. – Takie ładne imię, a tak beznadziejna panna… - odezwał się sam do siebie, a w jego głosie można było usłyszeć nutkę zawodu.
Przemarsz z Rynku na Bronowice Małe wydał mu się genialnym pomysłem. Czasochłonnym, ale jemu przecież nigdzie się nie spieszyło. Przez całą drogę myślał o tym, że powinien zrobić sobie wakacje. Nie widział innego wyjścia z tej pokręconej sytuacji. Rozważał również możliwość szkoły z internatem, odrzucił ten pomysł, gdyż był ktoś, kto wiele dla niego znaczył. O dziwo nie myślał wtedy o Baśce Donovan.
Tymczasem ciemnowłosa piętnastolatka o oczach w kolorze toffi siedziała na parapecie. To było jej ulubione miejsce w całym pokoju. Miała z niego widok na dom dziewczyny, którą mimo wszystko traktowała jak siostrę. Magdalena Abramczuk na swój sposób kochała pannę Donovan. Było to równie skomplikowane uczucie, co dziewczyna, którą nim obdarzono. Przekładało się na równie silną tęsknotę, co ono samo. Od dnia wyjazdu Baśki, codziennie spędzała kilka godzin na obserwowaniu domu sąsiadki. Chciała mieć pewność, że jej powrót nie zostanie niezauważony. Pragnęła zobaczyć ją jako jedna z pierwszych. Może i zachowywała się dziecinnie, może i było to naiwne, ale miała prawo wierzyć, że jej przyjaciółka wróci do kraju, do domu, do nich. Tego dnia na parapecie spędziła przeszło trzy godziny. Nie zważała na to, że bolały ją plecy i tyłek. Trwała na posterunku. Jej cierpliwość została nagrodzona. Przed drewnianym domem, na podjeździe wyłożonym kostką brukową zaparkował czarny Golf. Wysiadł z niego młody chłopak. Jednakże nie szedł do drzwi wejściowych. Okrążył dom, by znaleźć się w ogrodzie. Magda była zaciekawiona postępowaniem przybysza. Zagadka wyjaśniła się, gdy po chwili obok chłopaka zjawił się wielki, bury kocur. Dziewczyna miała pewność, że Andrzej zjawił się tam z jego powodu. Po wymianie czułości, chłopak wrócił przed dom i stanął przed drzwiami. Widziała tylko jak po chwili zniknął we wnętrzu budynku. Po około godzinie znowu pojawił się na podjeździe. Nie wsiadł jednak do samochodu. Z powodów znanych tylko jemu przeszedł przez jezdnię, a potem skierował się w stronę jej domu. Wszedł na podwórko przez otwartą bramę. Wiedziała, że ją zauważył. Zeskoczyła z parapetu, przemierzyła pokój i wyszła na korytarz, by po chwili znaleźć się na parterze. Otworzyła drzwi zanim chłopak zdążył nacisnąć na dzwonek. Na jego twarzy nie widać było jednak zaskoczenia.
- Hej – odezwała się jako pierwsza, a w jej głosie słychać było niepewność.
- Cześć Madziu – odpowiedział uśmiechając się delikatnie do zaskoczonej dziewczyny. – Byłem u Donovanów, żeby sprawdzić, czy Chester nadal żyje. Obiecałem Basi, że to zrobię.
- Utrzymuje z tobą kontakt? – w pytaniu dziewczyny dało się wyczuć nutkę żalu i zazdrości.
- Tak. Powoli próbujemy odbudować dawną więź i nawet nam to wychodzi – uśmiechnął się po raz kolejny, tym razem szerzej. – Pomyślałem, że będziesz chciała wiedzieć, czy Blondy sobie radzi. Zadomowiła się tam i chyba nie myśli o powrocie do kraju.
- Chyba niewiedza byłaby mniej bolesna. Mam rację, prawda?
- Prawda wyzwala i powinnaś być świadoma tego, co się u niej dzieje. Wiele o was rozmawiamy. Tęskni za krajem, kotem, rodziną i wami, a zwłaszcza za Piotrkiem. Bardzo jej pomógł. Dobrze, że miała kogoś takiego, gdy mnie zabrakło – smutek w jego głosie sprawił, że Magda powstrzymała się od komentarzy na temat Czarnego i Baśki.
- Radzisz sobie jakoś? – uznała zmianę tematu za najbezpieczniejszą opcję.
- Owszem. Powolutku dochodzę do siebie, porządkuję swoje życie i mam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się pojednać z samym sobą. Nie jest to proste, bo miłość ma różne oblicza i jest niezwykle skomplikowana. Działo się coś nowego w waszej elitarnej paczce?
- Piotrek wytrzasnął skądś pewnego chłopaka. Momentami mam wrażenie jakby znał Baśkę od bardzo dawna, ale nie chciał się do tego przyznać. Jego siostra umarła na raka i dziwnie podchodzi do sprawy nowotworów.
- Macie nowego? – Andrzej wykazywał zdrowe zainteresowanie, ale nic ponad to. Nie chciał przecież okazać, że ta wiadomość go zaniepokoiła.
- Szymek jest śmieszny, bo jest bardziej dojrzały od ciebie, a liczy sobie raptem czternaście lat – uśmiechnęła się złośliwie, a po chwili pacnęła dłonią w czoło. - Jestem okropna, bo nie zaprosiłam cię do środka. Wejdź, mam szarlotkę, którą sama upiekłam.
- Z chęcią skorzystałbym z zaproszenia, ale miałem wpaść tylko na chwilę.
- Ej, przecież nie chcę cię otruć – dziewczyna udawała lekko urażoną.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Mama będzie się niepokoić. Nie zabrałem z domu telefonu, a od śmierci Michała woli wiedzieć, czy jestem w jednym kawałku. Sama rozumiesz – po raz kolejny tego dnia usłyszała smutek w jego głosie. Wyobrażała sobie co mogła czuć matka chłopaka, gdy ten nie dawał oznak życia.
- Jasne, ale wpadnij do mnie. Wydaje mi się, że chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o życiu Baśki w Australii.
- Spodziewaj się mnie w piątek. A teraz naprawdę muszę już lecieć – po tych słowach cmoknął dziewczynę w policzek, co wywołało u niej rumieniec. Uśmiechnął się widząc jej zakłopotanie, a potem odwrócił się i odszedł w stronę drewnianego domu.
Jeszcze przez dłuższą chwilę stałam na progu, obserwując oddalającego Andrzeja. Był łącznikiem pomiędzy dwoma kontynentami, między nami i Baśką. Jego obietnica sprawiła, że moje serce zabiło szybciej. Zdałam sobie sprawę z tego, że miał rację. Są różne rodzaje miłości – przyjaciela można kochać jak brata, a przyjaciółkę jak siostrę. Od tamtego dnia miałam dwie. Jedna z nich była moją krewną, ta druga siostrzaną duszą i bez względu na wydarzenia późniejszych lat nie przestała nią być. Czasem człowiek czuje się niezwykle głupio, gdy uśmiecha się sam do siebie. Ja tak miałam, stałam oparta o futrynę z ogromnym uśmiechem na twarzy. Miałam dziwną pewność, że wszystko pójdzie w dobrym kierunku. Kobieca intuicja? Niewykluczone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz