Dwudziesty sierpnia roku dwa tysiące i sześć pamiętam bardzo dobrze.
Piękna niedziela, a wieczorem jakiś festyn z okazji czegoś tam. Nie to mnie
obchodziło. Oczywiście na zabawę poszliśmy, ale bez Piotrka. Ogólnie to
zostawił nam w spadku Szymona, który był dla nas grzeczny pod warunkiem, że
rozmawialiśmy na bezpieczne tematy. Jak się okazało, wcale nie było to takie
trudne. Radziliśmy sobie jakoś. Powoli uczyliśmy się, że bestii nie należy
drażnić. Z resztą znajomość z Wiśnią miała swoje plusy – ciężko było znaleźć
drugą, tak pyskatą osobę. W jego towarzystwie byliśmy bezpieczni. Obrywało się
moherom i księdzu proboszczowi. Nieświadomy tego, że właśnie rozmawia ze swoją
nową wychowawczynią, naupychał Chojnackiej. Później powiedzieliśmy mu, że
właśnie poznał jedną z nauczycielek, która nie da mu żyć, mimo tego że trafił
do jej klasy. Ani trochę się tym nie przejął. Chłopak miał w głębokim poważaniu
to, co mówili o nim inni. Pod tym względem przypominał Baśkę, ale nigdy mu tego
nie powiedziałam. Cały czas starał się być inny, lepszy od niej. Przez to
stawał się jej wredniejszą wersją, która za nic w świecie nie chciała przyznać
nam racji.
Jednakże tamten dzień był dla mnie ważny z całkowicie innego powodu.
Dostałam niepowtarzalną szansę na to, by dowiedzieć się co u Baśki. Przyszła do
mnie sama, całkowicie nieproszona. Osoba, która znała odpowiedzi na dręczące
mnie pytania po prostu stanęła przed drzwiami mojego domu. Potem ten ktoś
obiecał, że spotkamy się za pięć dni. Zanim odszedł powiedział, że ona tęskni.
Czyż można było prosić o coś więcej?
Słyszeliście o tym, że ludzie nieszczęśliwie zakochani mają dziwne
szczęście do zauważania tych, którym poszczęściło się w miłości? Zapewne tak.
Podobnie miał Czarny, który tamtego dnia wybrał się do Krakowa po to, by nie
myśleć. Jego ulubiona ławka, z której miał widok na „Główną Księgarnię
Naukową”, mieszczącą się przy ulicy Podwale 6, była wolna. Lokalizacja dogodna
do obserwacji ludzi spacerujących asfaltowymi alejkami i tych, którzy
przemieszczali się chodnikami po obu stronach jezdni. Lubił obserwować podobno
lepszych, bo z miasta. Homo sapiens de civitate nie różnili się zbytnio od
podgatunku homo sapiens de village. Wcale nie górowali nad ludnością wsi, bo
mieszkali w klatkach z żelbetonu, wąchali asfaltowe kwiaty, wdychali powietrze
przepełnione spalinami, ale wiedzieli jak piękny jest smog nad grodem Kraka.
Jak się okazało, rozumny człowiek z miasta także kochał. Piękne, słoneczne,
niedzielne popołudnie zachęcało zakochanych do wyjścia z domu. Alejkami Plant
spacerowało mnóstwo par. Co ciekawe każda z nich zachowywała się tak, jakby
tylko oni byli na świecie. Nie liczyło się nic poza uczuciem, którym się
darzyli. Zdawało się, że miłość unosiła się w powietrzu. Cholerni szczęściarze,
którzy zdawali się unosić się w powietrzu. Ich szczęście udzielało się innym.
Na jego ustach pojawił się uśmiech, chociaż serce ściskało się na każde
wspomnienie o Baśce. Te wszystkie pary przypominały mu chwile, które z nią
spędził. Dotąd śmiał się, gdy ktoś mówił o miłości. Nie potrafił w pełni
współczuć Dominikowi, gdy ten ubolewał po rozstaniu z Donovan. Teraz zrozumiał
jak to jest. Kopniak prosto w jaja bolałby mniej. Jedno głupie uczucie
potrafiło dotkliwie poturbować jego serce i duszę. Zdał sobie sprawę, że miłość
jest niezwykle trudna. Skomplikowana równie mocno co logika kobiet. Obserwował
więc pary, zastanawiając się przy tym, czym sobie zasłużył na tę miłość. Te
czynności bardzo go pochłonęły. Dopiero mały Yorkshire Terrier z różową
kokardką na czubku łebka i mnóstwem kucyków wzdłuż kręgosłupa, który ulokował
się na jego kolanach, uświadomił mu, że dzielił z kimś ławkę.
-
Szczurku, nie za wygodnie ci? – zwrócił się do psa.
- To
Kaktus – usłyszał dziewczęcy głos, ale nie spojrzał na osobę, która siedziała
obok.
- Zawsze
myślałem, że takie szczury ja ten – wskazał na zwierzaka – podchodzą pod
psowate. W takim bądź razie, witam cię kwiatuszku – cały czas zwracał się do
psa.
- Oj tam
od razu kwiatuszku, mam na imię Baśka – powiedziała wesoło. Dopiero wtedy na
nią spojrzał. Te wielkie zielone oczy, rude włosy, kilka piegów na idealnym nosie,
usta, które wręcz prosiły się o pocałunek. Lekko zezował na jej dekolt –
zdecydowanie miała czym oddychać. To samo imię, a tak różne właścicielki.
- Miałem
na myśli psa – powiedział, wykrzywiając usta w złośliwym uśmiechu. – Skoro
wyjawiłaś mi swoje imię, chyba ja również powinienem to zrobić. Mam na imię
Piotrek.
- Jesteś
zboczeńcem, czy masz wykrzywioną mentalność?
- Co
proszę?! – chłopak o mało nie spadł z ławki, gdy usłyszał pytanie nowej
znajomej.
-
Wpatrywałeś się tak dziwnie w tamtą parę – wskazała głową dwójkę młodych,
całującą się kilka metrów od nich – i pomyślałam sobie, że możesz być jakimś
gwałcicielem, czy coś.
- Po
prostu złapałem zawiasa. To chyba nie powód by mnie oskarżać, no nie?
- Masz
dziewczynę?
-
Wyjechała – odpowiedział bez namysłu. – Miło się gawędziło, ale muszę już iść –
wstał i odszedł zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć. Nie chciał
dłużej przebywać w towarzystwie dziewczyny. Pies był fajny, ale jego
właścicielka za bardzo przypominała mu Emilkę. – Takie ładne imię, a tak
beznadziejna panna… - odezwał się sam do siebie, a w jego głosie można było
usłyszeć nutkę zawodu.
Przemarsz z Rynku na Bronowice Małe wydał mu się genialnym pomysłem.
Czasochłonnym, ale jemu przecież nigdzie się nie spieszyło. Przez całą drogę myślał
o tym, że powinien zrobić sobie wakacje. Nie widział innego wyjścia z tej
pokręconej sytuacji. Rozważał również możliwość szkoły z internatem, odrzucił
ten pomysł, gdyż był ktoś, kto wiele dla niego znaczył. O dziwo nie myślał
wtedy o Baśce Donovan.
Tymczasem ciemnowłosa piętnastolatka o oczach w kolorze toffi siedziała
na parapecie. To było jej ulubione miejsce w całym pokoju. Miała z niego widok
na dom dziewczyny, którą mimo wszystko traktowała jak siostrę. Magdalena
Abramczuk na swój sposób kochała pannę Donovan. Było to równie skomplikowane
uczucie, co dziewczyna, którą nim obdarzono. Przekładało się na równie silną
tęsknotę, co ono samo. Od dnia wyjazdu Baśki, codziennie spędzała kilka godzin
na obserwowaniu domu sąsiadki. Chciała mieć pewność, że jej powrót nie zostanie
niezauważony. Pragnęła zobaczyć ją jako jedna z pierwszych. Może i zachowywała
się dziecinnie, może i było to naiwne, ale miała prawo wierzyć, że jej
przyjaciółka wróci do kraju, do domu, do nich. Tego dnia na parapecie spędziła
przeszło trzy godziny. Nie zważała na to, że bolały ją plecy i tyłek. Trwała na
posterunku. Jej cierpliwość została nagrodzona. Przed drewnianym domem, na
podjeździe wyłożonym kostką brukową zaparkował czarny Golf. Wysiadł z niego
młody chłopak. Jednakże nie szedł do drzwi wejściowych. Okrążył dom, by znaleźć
się w ogrodzie. Magda była zaciekawiona postępowaniem przybysza. Zagadka
wyjaśniła się, gdy po chwili obok chłopaka zjawił się wielki, bury kocur.
Dziewczyna miała pewność, że Andrzej zjawił się tam z jego powodu. Po wymianie
czułości, chłopak wrócił przed dom i stanął przed drzwiami. Widziała tylko jak
po chwili zniknął we wnętrzu budynku. Po około godzinie znowu pojawił się na
podjeździe. Nie wsiadł jednak do samochodu. Z powodów znanych tylko jemu przeszedł
przez jezdnię, a potem skierował się w stronę jej domu. Wszedł na podwórko
przez otwartą bramę. Wiedziała, że ją zauważył. Zeskoczyła z parapetu,
przemierzyła pokój i wyszła na korytarz, by po chwili znaleźć się na parterze.
Otworzyła drzwi zanim chłopak zdążył nacisnąć na dzwonek. Na jego twarzy nie
widać było jednak zaskoczenia.
- Hej –
odezwała się jako pierwsza, a w jej głosie słychać było niepewność.
- Cześć
Madziu – odpowiedział uśmiechając się delikatnie do zaskoczonej dziewczyny. –
Byłem u Donovanów, żeby sprawdzić, czy Chester nadal żyje. Obiecałem Basi, że
to zrobię.
-
Utrzymuje z tobą kontakt? – w pytaniu dziewczyny dało się wyczuć nutkę żalu i
zazdrości.
- Tak.
Powoli próbujemy odbudować dawną więź i nawet nam to wychodzi – uśmiechnął się po
raz kolejny, tym razem szerzej. – Pomyślałem, że będziesz chciała wiedzieć, czy
Blondy sobie radzi. Zadomowiła się tam i chyba nie myśli o powrocie do kraju.
- Chyba
niewiedza byłaby mniej bolesna. Mam rację, prawda?
- Prawda
wyzwala i powinnaś być świadoma tego, co się u niej dzieje. Wiele o was
rozmawiamy. Tęskni za krajem, kotem, rodziną i wami, a zwłaszcza za Piotrkiem.
Bardzo jej pomógł. Dobrze, że miała kogoś takiego, gdy mnie zabrakło – smutek w
jego głosie sprawił, że Magda powstrzymała się od komentarzy na temat Czarnego
i Baśki.
- Radzisz
sobie jakoś? – uznała zmianę tematu za najbezpieczniejszą opcję.
- Owszem.
Powolutku dochodzę do siebie, porządkuję swoje życie i mam nadzieję, że pewnego
dnia uda mi się pojednać z samym sobą. Nie jest to proste, bo miłość ma różne
oblicza i jest niezwykle skomplikowana. Działo się coś nowego w waszej
elitarnej paczce?
- Piotrek
wytrzasnął skądś pewnego chłopaka. Momentami mam wrażenie jakby znał Baśkę od
bardzo dawna, ale nie chciał się do tego przyznać. Jego siostra umarła na raka
i dziwnie podchodzi do sprawy nowotworów.
- Macie
nowego? – Andrzej wykazywał zdrowe zainteresowanie, ale nic ponad to. Nie
chciał przecież okazać, że ta wiadomość go zaniepokoiła.
- Szymek
jest śmieszny, bo jest bardziej dojrzały od ciebie, a liczy sobie raptem
czternaście lat – uśmiechnęła się złośliwie, a po chwili pacnęła dłonią w
czoło. - Jestem okropna, bo nie zaprosiłam cię do środka. Wejdź, mam szarlotkę,
którą sama upiekłam.
- Z chęcią
skorzystałbym z zaproszenia, ale miałem wpaść tylko na chwilę.
- Ej,
przecież nie chcę cię otruć – dziewczyna udawała lekko urażoną.
- Dobrze
wiesz, że nie o to mi chodzi. Mama będzie się niepokoić. Nie zabrałem z domu
telefonu, a od śmierci Michała woli wiedzieć, czy jestem w jednym kawałku. Sama
rozumiesz – po raz kolejny tego dnia usłyszała smutek w jego głosie. Wyobrażała
sobie co mogła czuć matka chłopaka, gdy ten nie dawał oznak życia.
- Jasne,
ale wpadnij do mnie. Wydaje mi się, że chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej
o życiu Baśki w Australii.
-
Spodziewaj się mnie w piątek. A teraz naprawdę muszę już lecieć – po tych
słowach cmoknął dziewczynę w policzek, co wywołało u niej rumieniec. Uśmiechnął
się widząc jej zakłopotanie, a potem odwrócił się i odszedł w stronę
drewnianego domu.
Jeszcze przez dłuższą chwilę stałam na progu, obserwując oddalającego
Andrzeja. Był łącznikiem pomiędzy dwoma kontynentami, między nami i Baśką. Jego
obietnica sprawiła, że moje serce zabiło szybciej. Zdałam sobie sprawę z tego,
że miał rację. Są różne rodzaje miłości – przyjaciela można kochać jak brata, a
przyjaciółkę jak siostrę. Od tamtego dnia miałam dwie. Jedna z nich była moją
krewną, ta druga siostrzaną duszą i bez względu na wydarzenia późniejszych lat
nie przestała nią być. Czasem człowiek czuje się niezwykle głupio, gdy uśmiecha
się sam do siebie. Ja tak miałam, stałam oparta o futrynę z ogromnym uśmiechem
na twarzy. Miałam dziwną pewność, że wszystko pójdzie w dobrym kierunku.
Kobieca intuicja? Niewykluczone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz