poniedziałek, 30 lipca 2012

08. Pustynia


My bawiliśmy się do upadłego, ona nie dawała znaku, że żyje. Byliśmy szczęśliwi, ona wciąż cierpiała. Myśleliśmy, że jej nie zobaczymy, ona miała już nie zobaczyć jego. Mieliśmy pewność, że ją straciliśmy, ona straciła ich obu.
Zanim łaskawa pani odkryła przed nami jak się w rzeczywistości miały sprawy, wielokrotnie gubiłam się w domysłach, czym sobie zasłużyliśmy na takie traktowanie.  Prawo było po naszej stronie, bo nikt nie mógł się bezkarnie wypinać na takich ludzi, jakimi wtedy byliśmy. Chamscy, wredni, rozkapryszeni… Wielcy królowie świata, którzy nie znali życia, a uważali się za ekspertów w dziedzinie przetrwania. Ona olewała nas, więc my zrobiliśmy to samo w stosunku do niej. Przestaliśmy zwracać uwagę na swoistą pustkę, która po jej zniknięciu pozostała w naszych sercach i umysłach. Nie było już dzwonienia, pisania esów, wyczekiwania, bo a nuż pojawi się na gadu. W czerwcu dowiedziałam się, że zajebaliśmy sprawę, bo już niewiele brakowało do tego, by w końcu się nam zwierzyła. Wystarczyło tylko być wytrwałym, a poznalibyśmy jej bolesną tajemnicę. Swoją drogą kto normalny katuje się w taki sposób? Czy wszystkie wodniki mają tak, że wolą dusić wszystko w sobie, niż po prostu pogadać z kimś o tym, co im w duszy gra? Sytuacja była chora. Ona również i to nie tylko na głowę. My mieliśmy swą miłość własną. A przecież nawet Czarny znalazłby dla niej współczucie. Pocieszyłby ją, może nawet przytulił, gdyby tego potrzebowała…
Nawiązując do osoby Piotra C., muszę przyznać, że facet był jedną wielką, chodzącą sprzecznością. Zaraz po Sylwestrze nie pozwalał nam wymówić chociażby imienia Baśki przy Gaiku. Dziewczyna była tematem tabu. Całkowicie niechcący usłyszałam jego rozmowę z bratem. Był wyraźnie zaniepokojony tym, że jego wróg gdzieś się zaszył. Wyrażał się o niej niepochlebnie, jednakże pod płaszczem słów ukrywała się ogromna troska. Na dzień przed feriami i on stracił wszelką nadzieję na to, że jeszcze kiedyś zobaczymy blondynkę. Doskwierał mu jej brak, bo nikt nie wykłócał się z nim w taki sposób jak ona. Przebywając z chłopakami sam na sam najzwyczajniej w świecie zżyłam się z nimi. Ja byłam ich, a oni moi. Należeliśmy do tego samego świata. O dziwo najbliżej byłam właśnie z Czarneckim. Był specyficznym człowiekiem potrafił kochać i nienawidzić jedną osobę i żadne z tych uczuć nie wykluczało drugiego. Miał dziewczynę, która była nim mocno zauroczona. Nazywała to nawet miłością, ale nie traktował jej poważnie. Niby na każdym kroku zasłaniał się nią, tłumaczył wszystkim, że nie jest wolny, jednak szukał kogoś lepszego. Zgrywał się na nieczułego drania, a był strasznie czuły, sympatyczny, wyrozumiały. Udawał poważnego, a w głębi duszy był wesołkiem. Optymista, który ukrywał się pod maską pesymizmu. Wrażliwy na cudze cierpienie chłopak, który chciał, by widziano w nim twardziela. Muzyka i książki były dla niego wszystkim. To był świat, do którego mógł uciec, gdy przegrywał z losem. Dopiero rozmawiając z nim w walentynki poznałam prawdziwego Piotrka, który martwił się o Baśkę i na chwilę obecną nie miał już do niej żalu o Dominika. Brakowało mu jej. Chciał znowu się z nią kłócić, bo owe rozmowy krzykiem były jedyną możliwością na wymianę zdań. Zawsze mieli przeciwne poglądy, a jak się okazało niejednokrotnie chłopak specjalnie opowiadał się po przeciwnej stronie. Sam nie wiedział, czemu czerpał dziką satysfakcję, gdy widział, że nasza blondynka była na granicy furii.
Rodzina Piotrka miała klub, nazywał się KlEBsydra. Właśnie tam siedzieliśmy w Walentynki, chociaż nie świętowaliśmy tego dnia miłości. Z całej ELITY byliśmy tylko we trójkę – ja, Trembecki i Czarny. Właśnie tam znalazł nas ojciec Baśki. Właśnie wtedy dowiedzieliśmy, że miała wypadek. Wraz z nim przyszła nadzieja, że dziewczyna powróci do nas.
Dzień zakochanych, święto miłości innymi słowy Walentynki. Dla jednych od dawna wyczekiwany, najpiękniejszy dzień w roku. Inni mają go gdzieś lub nienawidzą. Tak to już jest, że życie płata ludziom różne figle… Każdy jednak zasługuje na to, by kochać i być kochanym. Wszyscy chcą kochać, a najlepiej by było, gdyby ich miłości kończyły się zawsze happy endem. Gwiazdy z filmu zatytułowanego życie. Marionetki, za których sznurki pociąga Amor. Kocha się nie tylko rodzinę, chłopaka, tudzież dziewczynę. Można darzyć tym uczuciem także przyjaciół. A co wtedy, gdy tracimy ukochaną osobę? Nasze życie staje się puste. Tam, gdzie dawniej królowała zieleń, kwitło życie, nagle pojawia się pustynia… Jack Donovan doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Widział co stało się z jego córką, wiedział jak to jest cierpieć po utracie kogoś bliskiego sercu. Przecież jego żona umarła. Tyle, że on miał czas, aby się pożegnać, wszystko wyjaśnić. Baśce nie było to dane. To już drugi raz ktoś postanowił okraść jej życie. Po śmierci matki mogła rozmawiać o tym z ojcem. Obecnie nie miała nikogo. Brat Michała przeżywał to inaczej, bo zginął najbliższy krewny, na dodatek chłopak czuł się winny, ale nie do końca pamiętał co się stało. Luki w pamięci uzupełniła mu blondynka, a gdy zrozumiał sens jej słów, wypowiedział trzy słowa : „ty go zabiłaś”. Oskarżenie sprawiło, że dziewczyna znowu się załamała. Była na pustyni. Ojciec, który słyszał kiedyś, jak zwierzała się kotu, postanowił interweniować. Od rodziców Magdy dowiedział się, gdzie przebywa ich córka i udał się do klubu Czarneckich. Zastał ją z dwójką chłopaków. Nie powiedział im wszystkiego, bo wiedział, że córka poczułaby się zdradzona. Skoro nie powiadomiła ich o śmierci Michała, musiała mieć jakiś powód. Uszanował to, ale postanowił przerwać milczenie na temat wypadku.
Troje młodych ludzi siedziało w rogu sali. Rozmawiali na temat dziewczyny, która skrzywdziła ich swoją obojętnością. Ich miłość własna została zraniona. Byli równocześnie źli i zaniepokojeni. Nie podobało im się milczenie, brak wiadomości i to, że ponad nich postawiła braci Wójcików. Jakże się mylili. Nawet nie zauważyli, gdy przy ich stoliku stanął wysoki, lekko siwiejący mężczyzna o czarnych włosach i zielonych oczach. Był zdenerwowany. Przez kilka sekund zbierał się na odwagę, by przemówić. W tej chwili nie był już pewny, czy przyjście tu było dobrym pomysłem. A co jeśli oni nie będą chcieli go wysłuchać? Przecież nie interesowali się jego córką… Czemu szukał pomocy u bandy szczeniaków? Czemu to właśnie oni wydali mu się jedynymi osobami, które mogły nadać sens życiu Baśki? Tego nie wiedział. Już miał się odezwać, gdy usłyszał niski głos o ciepłej barwie. Należał on do Magdy.
- Dobry wieczór panie Donovan. Nie poznaje nas pan?
- Właściwie to szukałem was. Myślałem, że wiecznie jesteście nierozłączni, a widzę, że jest was tu tylko troje. Czy pozostali też są w klubie?
- Nie… Ostatnio rzadko spotykamy się w większym gronie, niż to, które pan tu widzi. Mogę pana o coś zapytać?
   Smutek głosu Magdy i ta niepewność w jej oczach był ciosem dla Donovana. Zrozumiał, że dziewczyna nie była pewna, czy przypadkiem nie usłyszy, że nigdy więcej nie zobaczy Baśki. Mężczyzna wiedział, że obie dziewczyny były o krok od przyjaźni. Nie rozumiał jednak, czemu nie interesowała się jego córką. Przecież nie na tym polega przyjaźń.
- Tak – odrzekł po chwili zastanowienia.
- Co z Baśką? Dlaczego nie chodziła do szkoły? Czemu nie chciała z nami rozmawiać? Zmieniła szkołę i mieszka z dziadkami? Stało się coś?
Jedno pytanie pociągło za sobą szereg innych. Ból i złość, które na przemian mieszały się w głosie szatynki, sprawiły, że mężczyzna musiał dokładnie dobierać słowa. Nie wiedział, jak ma odpowiedzieć tej sympatycznej dziewczynie, która obecnie prawie na niego nakrzyczała. Zrozumiał jej złość. Oni jednak próbowali pomóc. To Baśka okazała się tak niedojrzała, że nie potrafiła z niej skorzystać. Widocznie chciała zostać męczennicą z wyboru. Nie było to inteligentne posunięcie. Nie tego się spodziewał po córce. Ci młodzi ludzie stanęli na wysokości zadania. Idąc tutaj miał ułożony gotowy plan. Chciał dać im do zrozumienia, że zawiódł się na nich, że powinni byli wyciągnąć pomocną dłoń. Nie wiedział, że wielokrotnie przychodzili i zastawali zamknięte drzwi, a dom zdawał się pusty. Nie mógł o tym wiedzieć, gdyż pracował. Baśka nie wychodziła z domu, więc nie mogli jej zobaczyć. Poddali się, gdyż stracili nadzieję. Teraz to on musiał im ją dać. Żądając pomocy, oczekiwał na cud, który był potrzebny by pustynia znowu stała się żyzną krainą.
- Moja córka miała wypadek. To było szóstego grudnia. Przeżyła, ale miała połamane żebra i odłamki szkła pocięły jej rękę. Potem przeszła zapalenie płuc. Mam nadzieję, że po feriach wróci do szkoły i do was. Nie mam pojęcia, czemu nie chciała z wami rozmawiać. Masz rację Madziu, coś się stało… Coś bardzo niedobrego. Wybaczcie, ale muszę już iść.
Mężczyzna odszedł zanim zdążyli coś powiedzieć. Jego słowa przejęły resztki ELITY. Najbardziej poruszony wydawał się Piotrek. Chłopak był zły, ponieważ do niedawna życzył jej wszystkiego najgorszego. Nie miał prawa tego robić. Słowa ojca Baśki uzmysłowiły mu, że bycie chujem nie jest odpowiednie. Jednakże ciężko zapanować nad czymś, do czego przyzwyczaiło się. Zaczął więc swoją spowiedź, w nadziei, że uzyska rozgrzeszenie od Łukasz i Magdy. Na rozmowę z Baśką było za wcześnie.
Tymczasem blondynka po raz kolejny siedziała w ciemności rozświetlanej jedynie płomieniami kominka. I tym razem ściskała w swoich objęciach bluzę, jednakże nie płakała i nie kiwała się. Od śmierci Michała minęły już prawie trzy miesiące. Chłopak był dla niej jak brat. Po tym jak odszedł jej niegdyś kwitnącą duszę strawił ogień. Pozostawił po sobie jedynie popiół. Kwitnąca kraina stała się pustynią. Proces był powolny, z każdym dniem osuwała się coraz niżej. W pewnym momencie jej wyobraźnia przedstawiła ją jako małą dziewczynę, która klęczy na oszroniałym piasku. Była noc. Wokół było zimno. Wiatr stał się równie czarny jak chmury, które przywiał. Bała się ich, bo wyglądały tak groźnie. Zdawały się być niezadowolone, bo ona wciąż żyła. A wiatr wciąż się wzmagał, przybierał na sile. Zupełnie jakby był bez serca, bez duszy. Dziewczyna, która dawniej potrafiła doskonale się ochraniać, sama potrzebowała pomocy. Nie potrafiła sobie poradzić z oddychaniem, które nie zależy przecież o ludzkiej woli, więc jak mogła poradzić sobie z bólem? Zagubiła się wśród ścieżek życia, które okazało się niezrozumiałe. Wciąż widziała tylko ciemność, jakby cały czas trwała jedna, przeraźliwie lodowata noc na pustyni. Nie było przy niej nikogo, a ona była zdana na łaskę i niełaskę wiatru, który pędził przed sobą czarne chmury… Wszędzie ta ciemność… Nagle spośród niej wyłonił się Czarny kształt… Całkowicie Czarny…
Baśka powoli dochodziła do siebie, osiągnęła już nadir swego bólu. Marząc o zenicie ulgi, wciąż miała piekielne poczucie samotności. Nigdy dotąd nie była aż tak samotna. Były walentynki, a ona siedziała w pustym pokoju, bardziej przypominając woskową figurę niż żywego człowieka. Podkrążone oczy, zapadłe policzki i przeraźliwa chudość świadczyły nie tylko o przebytej chorobie. Swoje podłoże miały daleko głębiej. Ciało wyzdrowiało, jednak psychika i dusza wciąż zmagały się z potwornym wirusem, który je wyniszczał. Może i ta ciemność stała się szarawa, może i nie czuła chłodu, może i wiatr przestał wiać z taką samą siłą, jednak ona nie potrafiła wznieść się ponad to wszystko. Nie była gotowa, by stać się feniksem. Odrodzić się z popiołów, odbudować nowy świat na zgliszczach poprzedniego. Miała jednak nadzieję. To ona utrzymywała ją przy życiu. Płynęła ona z owej Czarnej postaci. Tak… Czarny kształt stał się postacią. Ludzką postacią, która pragnęła pomóc…
Z niewiadomych przyczyn kolor czerni wlał otuchę, powoli roztapiał lód. Z niewiadomych przyczyn kojarzył się on pozytywnie. Z niewiadomych przyczyn przywodził na myśl, żyjącą osobę. Z niewiadomych przyczyn przypominał, że gdzieś tam, w odległej krainie był wróg. Z niewiadomych przyczyn to on dawał jej nadzieję…
I nagle chmury stały się granatowe, zaczęły płakać i rozstępować się. Oczy ujrzały słońce. Deszcz zmył popiół, napoił pustynię. Ciemność została rozproszona. Stała się jasność. Mała dziewczynka, znów była gotowa do życia. Stała na roli i to od niej zależało, czy posieje na niej ziarno nowego życia, czy zostawi ją odłogiem. Podjęła decyzję. Chciała odbudować swój świat…
Baśka odkryła nagle, że znowu potrafi płakać. Uporała się z bólem, który ją niszczył. Nadal cierpiała, jednak tym razem nie było jej już wszystko jedno. Chciała z nim walczyć, by móc pogodzić się ze stratą. Jej dusza znowu stała się jasna. Uśmiechnęła się przez łzy.
- Kocham cię braciszku i nigdy nie przestanę – szepnęła z uśmiechem na ustach, a po jej twarzy spływały dwa słone strumienie.
Tym razem przyniosły jej ukojenie. Były zwiastunem zmian, które dokonały się w dziewczynie. Wiedziała jednak, że nie zaszły one samoistnie. Była wdzięczna wspomnieniu i to jemu podziękowała, gdy wstała i podeszła do kominka.
- Nie wiedziałam, że wróg może pomagać. Dziękuję ci mój Czarny wybawco.
Po tych słowach wyszła z pokoju. Skierowała swoje kroki do gabinetu ojca. Nie pukała, po prostu nacisnęła klamkę i weszła do pomieszczenia.
- Tato, po feriach wracam do szkoły – szepnęła wciąż płacząc. Mężczyzna, który przed godziną powrócił do domu załamany i bezradny, uśmiechnął się promiennie, rozłożył ramiona, w nadziei, że córka przytuli się do niego, po prawie trzech miesiącach przebywania na pustyni. Nie zawiódł się. Po chwili tulił najbliższą mu osobę na świecie, nie wiedząc o tym, że Czarny kształt, który stał się Czarną postacią, był realnym Czarnym człowiekiem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz