My bawiliśmy się do upadłego,
ona nie dawała znaku, że żyje. Byliśmy szczęśliwi, ona wciąż cierpiała.
Myśleliśmy, że jej nie zobaczymy, ona miała już nie zobaczyć jego. Mieliśmy
pewność, że ją straciliśmy, ona straciła ich obu.
Zanim łaskawa pani odkryła
przed nami jak się w rzeczywistości miały sprawy, wielokrotnie gubiłam się w
domysłach, czym sobie zasłużyliśmy na takie traktowanie. Prawo było po naszej stronie, bo nikt nie
mógł się bezkarnie wypinać na takich ludzi, jakimi wtedy byliśmy. Chamscy,
wredni, rozkapryszeni… Wielcy królowie świata, którzy nie znali życia, a
uważali się za ekspertów w dziedzinie przetrwania. Ona olewała nas, więc my
zrobiliśmy to samo w stosunku do niej. Przestaliśmy zwracać uwagę na swoistą
pustkę, która po jej zniknięciu pozostała w naszych sercach i umysłach. Nie
było już dzwonienia, pisania esów, wyczekiwania, bo a nuż pojawi się na gadu. W
czerwcu dowiedziałam się, że zajebaliśmy sprawę, bo już niewiele brakowało do
tego, by w końcu się nam zwierzyła. Wystarczyło tylko być wytrwałym, a
poznalibyśmy jej bolesną tajemnicę. Swoją drogą kto normalny katuje się w taki
sposób? Czy wszystkie wodniki mają tak, że wolą dusić wszystko w sobie, niż po
prostu pogadać z kimś o tym, co im w duszy gra? Sytuacja była chora. Ona również
i to nie tylko na głowę. My mieliśmy swą miłość własną. A przecież nawet Czarny
znalazłby dla niej współczucie. Pocieszyłby ją, może nawet przytulił, gdyby
tego potrzebowała…
Nawiązując do osoby Piotra C.,
muszę przyznać, że facet był jedną wielką, chodzącą sprzecznością. Zaraz po
Sylwestrze nie pozwalał nam wymówić chociażby imienia Baśki przy Gaiku.
Dziewczyna była tematem tabu. Całkowicie niechcący usłyszałam jego rozmowę z
bratem. Był wyraźnie zaniepokojony tym, że jego wróg gdzieś się zaszył. Wyrażał
się o niej niepochlebnie, jednakże pod płaszczem słów ukrywała się ogromna
troska. Na dzień przed feriami i on stracił wszelką nadzieję na to, że jeszcze
kiedyś zobaczymy blondynkę. Doskwierał mu jej brak, bo nikt nie wykłócał się z
nim w taki sposób jak ona. Przebywając z chłopakami sam na sam najzwyczajniej w
świecie zżyłam się z nimi. Ja byłam ich, a oni moi. Należeliśmy do tego samego
świata. O dziwo najbliżej byłam właśnie z Czarneckim. Był specyficznym
człowiekiem potrafił kochać i nienawidzić jedną osobę i żadne z tych uczuć nie
wykluczało drugiego. Miał dziewczynę, która była nim mocno zauroczona. Nazywała
to nawet miłością, ale nie traktował jej poważnie. Niby na każdym kroku
zasłaniał się nią, tłumaczył wszystkim, że nie jest wolny, jednak szukał kogoś
lepszego. Zgrywał się na nieczułego drania, a był strasznie czuły, sympatyczny,
wyrozumiały. Udawał poważnego, a w głębi duszy był wesołkiem. Optymista, który
ukrywał się pod maską pesymizmu. Wrażliwy na cudze cierpienie chłopak, który
chciał, by widziano w nim twardziela. Muzyka i książki były dla niego wszystkim.
To był świat, do którego mógł uciec, gdy przegrywał z losem. Dopiero
rozmawiając z nim w walentynki poznałam prawdziwego Piotrka, który martwił się
o Baśkę i na chwilę obecną nie miał już do niej żalu o Dominika. Brakowało mu
jej. Chciał znowu się z nią kłócić, bo owe rozmowy krzykiem były jedyną
możliwością na wymianę zdań. Zawsze mieli przeciwne poglądy, a jak się okazało
niejednokrotnie chłopak specjalnie opowiadał się po przeciwnej stronie. Sam nie
wiedział, czemu czerpał dziką satysfakcję, gdy widział, że nasza blondynka była
na granicy furii.
Rodzina Piotrka miała klub,
nazywał się KlEBsydra. Właśnie tam siedzieliśmy w Walentynki, chociaż nie
świętowaliśmy tego dnia miłości. Z całej ELITY byliśmy tylko we trójkę – ja,
Trembecki i Czarny. Właśnie tam znalazł nas ojciec Baśki. Właśnie wtedy
dowiedzieliśmy, że miała wypadek. Wraz z nim przyszła nadzieja, że dziewczyna
powróci do nas.
Dzień zakochanych, święto
miłości innymi słowy Walentynki. Dla jednych od dawna wyczekiwany,
najpiękniejszy dzień w roku. Inni mają go gdzieś lub nienawidzą. Tak to już
jest, że życie płata ludziom różne figle… Każdy jednak zasługuje na to, by
kochać i być kochanym. Wszyscy chcą kochać, a najlepiej by było, gdyby ich
miłości kończyły się zawsze happy endem. Gwiazdy z filmu zatytułowanego życie.
Marionetki, za których sznurki pociąga Amor. Kocha się nie tylko rodzinę,
chłopaka, tudzież dziewczynę. Można darzyć tym uczuciem także przyjaciół. A co
wtedy, gdy tracimy ukochaną osobę? Nasze życie staje się puste. Tam, gdzie
dawniej królowała zieleń, kwitło życie, nagle pojawia się pustynia… Jack
Donovan doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Widział co stało się z jego
córką, wiedział jak to jest cierpieć po utracie kogoś bliskiego sercu. Przecież
jego żona umarła. Tyle, że on miał czas, aby się pożegnać, wszystko wyjaśnić.
Baśce nie było to dane. To już drugi raz ktoś postanowił okraść jej życie. Po
śmierci matki mogła rozmawiać o tym z ojcem. Obecnie nie miała nikogo. Brat
Michała przeżywał to inaczej, bo zginął najbliższy krewny, na dodatek chłopak
czuł się winny, ale nie do końca pamiętał co się stało. Luki w pamięci
uzupełniła mu blondynka, a gdy zrozumiał sens jej słów, wypowiedział trzy słowa
: „ty go zabiłaś”. Oskarżenie sprawiło, że dziewczyna znowu się załamała. Była
na pustyni. Ojciec, który słyszał kiedyś, jak zwierzała się kotu, postanowił
interweniować. Od rodziców Magdy dowiedział się, gdzie przebywa ich córka i
udał się do klubu Czarneckich. Zastał ją z dwójką chłopaków. Nie powiedział im
wszystkiego, bo wiedział, że córka poczułaby się zdradzona. Skoro nie powiadomiła
ich o śmierci Michała, musiała mieć jakiś powód. Uszanował to, ale postanowił
przerwać milczenie na temat wypadku.
Troje młodych ludzi siedziało w
rogu sali. Rozmawiali na temat dziewczyny, która skrzywdziła ich swoją
obojętnością. Ich miłość własna została zraniona. Byli równocześnie źli i
zaniepokojeni. Nie podobało im się milczenie, brak wiadomości i to, że ponad
nich postawiła braci Wójcików. Jakże się mylili. Nawet nie zauważyli, gdy przy
ich stoliku stanął wysoki, lekko siwiejący mężczyzna o czarnych włosach i
zielonych oczach. Był zdenerwowany. Przez kilka sekund zbierał się na odwagę,
by przemówić. W tej chwili nie był już pewny, czy przyjście tu było dobrym pomysłem.
A co jeśli oni nie będą chcieli go wysłuchać? Przecież nie interesowali się
jego córką… Czemu szukał pomocy u bandy szczeniaków? Czemu to właśnie oni
wydali mu się jedynymi osobami, które mogły nadać sens życiu Baśki? Tego nie
wiedział. Już miał się odezwać, gdy usłyszał niski głos o ciepłej barwie.
Należał on do Magdy.
- Dobry wieczór panie Donovan. Nie poznaje nas
pan?
- Właściwie to szukałem was. Myślałem, że wiecznie
jesteście nierozłączni, a widzę, że jest was tu tylko troje. Czy pozostali też
są w klubie?
- Nie… Ostatnio rzadko spotykamy się w większym
gronie, niż to, które pan tu widzi. Mogę pana o coś zapytać?
Smutek
głosu Magdy i ta niepewność w jej oczach był ciosem dla Donovana. Zrozumiał, że
dziewczyna nie była pewna, czy przypadkiem nie usłyszy, że nigdy więcej nie
zobaczy Baśki. Mężczyzna wiedział, że obie dziewczyny były o krok od przyjaźni.
Nie rozumiał jednak, czemu nie interesowała się jego córką. Przecież nie na tym
polega przyjaźń.
- Tak – odrzekł po chwili zastanowienia.
- Co z Baśką? Dlaczego nie chodziła do szkoły?
Czemu nie chciała z nami rozmawiać? Zmieniła szkołę i mieszka z dziadkami?
Stało się coś?
Jedno pytanie pociągło za sobą
szereg innych. Ból i złość, które na przemian mieszały się w głosie szatynki,
sprawiły, że mężczyzna musiał dokładnie dobierać słowa. Nie wiedział, jak ma
odpowiedzieć tej sympatycznej dziewczynie, która obecnie prawie na niego
nakrzyczała. Zrozumiał jej złość. Oni jednak próbowali pomóc. To Baśka okazała
się tak niedojrzała, że nie potrafiła z niej skorzystać. Widocznie chciała
zostać męczennicą z wyboru. Nie było to inteligentne posunięcie. Nie tego się
spodziewał po córce. Ci młodzi ludzie stanęli na wysokości zadania. Idąc tutaj
miał ułożony gotowy plan. Chciał dać im do zrozumienia, że zawiódł się na nich,
że powinni byli wyciągnąć pomocną dłoń. Nie wiedział, że wielokrotnie
przychodzili i zastawali zamknięte drzwi, a dom zdawał się pusty. Nie mógł o
tym wiedzieć, gdyż pracował. Baśka nie wychodziła z domu, więc nie mogli jej
zobaczyć. Poddali się, gdyż stracili nadzieję. Teraz to on musiał im ją dać.
Żądając pomocy, oczekiwał na cud, który był potrzebny by pustynia znowu stała
się żyzną krainą.
- Moja córka miała wypadek. To było szóstego
grudnia. Przeżyła, ale miała połamane żebra i odłamki szkła pocięły jej rękę.
Potem przeszła zapalenie płuc. Mam nadzieję, że po feriach wróci do szkoły i do
was. Nie mam pojęcia, czemu nie chciała z wami rozmawiać. Masz rację Madziu,
coś się stało… Coś bardzo niedobrego. Wybaczcie, ale muszę już iść.
Mężczyzna odszedł zanim zdążyli
coś powiedzieć. Jego słowa przejęły resztki ELITY. Najbardziej poruszony
wydawał się Piotrek. Chłopak był zły, ponieważ do niedawna życzył jej
wszystkiego najgorszego. Nie miał prawa tego robić. Słowa ojca Baśki
uzmysłowiły mu, że bycie chujem nie jest odpowiednie. Jednakże ciężko zapanować
nad czymś, do czego przyzwyczaiło się. Zaczął więc swoją spowiedź, w nadziei,
że uzyska rozgrzeszenie od Łukasz i Magdy. Na rozmowę z Baśką było za wcześnie.
Tymczasem blondynka po raz
kolejny siedziała w ciemności rozświetlanej jedynie płomieniami kominka. I tym
razem ściskała w swoich objęciach bluzę, jednakże nie płakała i nie kiwała się.
Od śmierci Michała minęły już prawie trzy miesiące. Chłopak był dla niej jak
brat. Po tym jak odszedł jej niegdyś kwitnącą duszę strawił ogień. Pozostawił
po sobie jedynie popiół. Kwitnąca kraina stała się pustynią. Proces był
powolny, z każdym dniem osuwała się coraz niżej. W pewnym momencie jej
wyobraźnia przedstawiła ją jako małą dziewczynę, która klęczy na oszroniałym
piasku. Była noc. Wokół było zimno. Wiatr stał się równie czarny jak chmury,
które przywiał. Bała się ich, bo wyglądały tak groźnie. Zdawały się być
niezadowolone, bo ona wciąż żyła. A wiatr wciąż się wzmagał, przybierał na
sile. Zupełnie jakby był bez serca, bez duszy. Dziewczyna, która dawniej
potrafiła doskonale się ochraniać, sama potrzebowała pomocy. Nie potrafiła
sobie poradzić z oddychaniem, które nie zależy przecież o ludzkiej woli, więc
jak mogła poradzić sobie z bólem? Zagubiła się wśród ścieżek życia, które
okazało się niezrozumiałe. Wciąż widziała tylko ciemność, jakby cały czas
trwała jedna, przeraźliwie lodowata noc na pustyni. Nie było przy niej nikogo,
a ona była zdana na łaskę i niełaskę wiatru, który pędził przed sobą czarne chmury…
Wszędzie ta ciemność… Nagle spośród niej wyłonił się Czarny kształt… Całkowicie
Czarny…
Baśka powoli dochodziła do
siebie, osiągnęła już nadir swego bólu. Marząc o zenicie ulgi, wciąż miała
piekielne poczucie samotności. Nigdy dotąd nie była aż tak samotna. Były
walentynki, a ona siedziała w pustym pokoju, bardziej przypominając woskową
figurę niż żywego człowieka. Podkrążone oczy, zapadłe policzki i przeraźliwa
chudość świadczyły nie tylko o przebytej chorobie. Swoje podłoże miały daleko
głębiej. Ciało wyzdrowiało, jednak psychika i dusza wciąż zmagały się z
potwornym wirusem, który je wyniszczał. Może i ta ciemność stała się szarawa,
może i nie czuła chłodu, może i wiatr przestał wiać z taką samą siłą, jednak
ona nie potrafiła wznieść się ponad to wszystko. Nie była gotowa, by stać się
feniksem. Odrodzić się z popiołów, odbudować nowy świat na zgliszczach
poprzedniego. Miała jednak nadzieję. To ona utrzymywała ją przy życiu. Płynęła
ona z owej Czarnej postaci. Tak… Czarny kształt stał się postacią. Ludzką
postacią, która pragnęła pomóc…
Z niewiadomych przyczyn kolor
czerni wlał otuchę, powoli roztapiał lód. Z niewiadomych przyczyn kojarzył się
on pozytywnie. Z niewiadomych przyczyn przywodził na myśl, żyjącą osobę. Z
niewiadomych przyczyn przypominał, że gdzieś tam, w odległej krainie był wróg.
Z niewiadomych przyczyn to on dawał jej nadzieję…
I nagle chmury stały się
granatowe, zaczęły płakać i rozstępować się. Oczy ujrzały słońce. Deszcz zmył
popiół, napoił pustynię. Ciemność została rozproszona. Stała się jasność. Mała
dziewczynka, znów była gotowa do życia. Stała na roli i to od niej zależało,
czy posieje na niej ziarno nowego życia, czy zostawi ją odłogiem. Podjęła
decyzję. Chciała odbudować swój świat…
Baśka odkryła nagle, że znowu potrafi
płakać. Uporała się z bólem, który ją niszczył. Nadal cierpiała, jednak tym
razem nie było jej już wszystko jedno. Chciała z nim walczyć, by móc pogodzić
się ze stratą. Jej dusza znowu stała się jasna. Uśmiechnęła się przez łzy.
- Kocham cię braciszku i nigdy nie przestanę –
szepnęła z uśmiechem na ustach, a po jej twarzy spływały dwa słone strumienie.
Tym razem przyniosły jej
ukojenie. Były zwiastunem zmian, które dokonały się w dziewczynie. Wiedziała
jednak, że nie zaszły one samoistnie. Była wdzięczna wspomnieniu i to jemu
podziękowała, gdy wstała i podeszła do kominka.
- Nie wiedziałam, że wróg może pomagać. Dziękuję
ci mój Czarny wybawco.
Po tych słowach wyszła z
pokoju. Skierowała swoje kroki do gabinetu ojca. Nie pukała, po prostu nacisnęła
klamkę i weszła do pomieszczenia.
- Tato, po feriach wracam do szkoły – szepnęła
wciąż płacząc. Mężczyzna, który przed godziną powrócił do domu załamany i
bezradny, uśmiechnął się promiennie, rozłożył ramiona, w nadziei, że córka
przytuli się do niego, po prawie trzech miesiącach przebywania na pustyni. Nie
zawiódł się. Po chwili tulił najbliższą mu osobę na świecie, nie wiedząc o tym,
że Czarny kształt, który stał się Czarną postacią, był realnym Czarnym
człowiekiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz