Pierwszy września –
dzień znienawidzony zarówno przez uczniów, jak i nauczycieli. Początek roku
szkolnego 2005/2006, dzień, który zapoczątkował to wszystko. Kilka dni temu
nasza wieś zyskała dwoje nowych mieszkańców i kolejnego kota. Dokładnie dwie
działki dalej od mojego domu, po przeciwnej stronie drogi, w ślicznym,
drewnianym domu zamieszkał dr Jack Donovan, wraz z córką i jej futrzakiem.
Ledwo się zadomowili, a przed ich domem zatrzymał się czarny Golf trójka.
Wysiadło z niego dwóch chłopaków. Byli braćmi. To dzięki nim poznałam imię
nowej sąsiadki, a było ono nadzwyczajnie polskie. Liczyłam na Elizabeth,
Carson, Keirę, czy Emmę… Okazało się, że dziewczyna jest imienniczką żony
Wołodyjowskiego. Zastanawiałam się wtedy czyja to zasługa. Wiedziałam o niej
niezbyt wiele, gdyż nikt z mojej rodziny nie zajmował się plotkowaniem.
Życzliwe starsze panie powiedziały mojej mamie, że Jack ma w sobie bardzo
niewiele z polskiej krwi. Był synem tancerki Isabel Moreno i aktora Christiana
Donovana, którego matka była Polką. Rodzice postanowili przeprowadzić się z
Anglii do komunistycznej Polski, gdyż sądzili, że życie w tym kraju będzie
tańsze. W sumie to nie mylili się. Mieli spory majątek, gdyż Christian był
jedynym spadkobiercą fortuny rodziny Donovan. Nie afiszowali się z tym,
mężczyzna podjął pracę nauczyciela w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w
Krakowie, żona zajęła się wychowywaniem syna, który urodził się, jako obywatel
Rzeczpospolitej Ludowej. Młody Donovan zaczął studiować weterynarię na
Wrocławskim Uniwersytecie Przyrodniczym i właśnie w tym mieście poznał młodą
studentkę zarządzania – Katarzynę Gędłek. Po trzech latach znajomości Jack i
Kasia pobrali się, a owocem ich miłości była Barbara Antonina Donovan. Matka
dziewczyny zmarła, gdy ta miała osiem lat. Dotychczas mieszkali w Krakowie, a
dokładnie w Bronowicach Małych, ale ojciec dziewczyny doszedł do wniosku, że
pora rozpocząć nowe życie i wybudował sobie dom. Traf chciał, że padło na naszą
wieś. Prawda, że wiedziałam niewiele o mojej nowej sąsiadce?
Pierwszego września
roku dwa tysiące i pięć, jak to zwykle bywało siedziałam na mszy z okazji tego wspaniałego
święta i potwornie się nudziłam. To sprawka księdza proboszcza, który prowadził
bardzo zajmujące msze. W sumie to nie raz zdarzało mi się usnąć na kazaniu… Tym
razem mogłam jednak spoglądać od czasu do czasu na Baśkę Donovan, gdyż
siedziała w ławce obok. Od razu rzucały się w oczy jej bujne blond loki,
później skupiłam się na jej kolorowych oczach i zadartym, prostym nosie. Była ładna,
ale nie wyróżniała się zbytnio z tłumu. No chyba, że wzrostem, bo była niska. Miała
jednak świetną figurę. Zaczęłam się zastanawiać, czy będzie wstanie się ze mną
zakolegować, bo o przyjaźni jakoś mi się nie marzyło. Patrząc na nią, miałam
wrażenie, że dziewczyna nieźle namiesza w moim życiu. Z biegiem czasu okazało
się, że nie było ono mylne. Po mszy w kościele czekał nas przemarsz do szkoły,
a potem pół godziny nudów, czyli wysłuchiwanie pana dyrektora. Jego smęcenie
przeciągło się na równą godzinę. Kątem oka widziałam, że moja sąsiadka
nawiązała już znajomość z kilkoma chłopakami z bliżej nieznanej mi klasy.
Po powrocie do domu
dowiedziałam się, że panna Donovan trafiła do tej samej klasy, co moja siostra.
Ucieszyło mnie to trochę, bo dzięki temu mogłam mieć świeże informacje
dotyczące dziewczyny i możliwość poznania jej. Tymczasem przed domem mojej sąsiadki
po raz kolejny zaparkował czarny Golf.
Przyjaźń… To
słowo określa coś, co jest bardzo ważne w życiu człowieka. Bez niej pojawia się
tam swoista pustka. Nie da się jej niczym zastąpić. Czym jest przyjaźń? Czy
chwilą, czy też ciągiem lat? Jest najważniejsza. Może wykształcić się z niej
miłość, ale może też pozostać na zawsze niezmieniona. Trwa wiecznie, jeśli jest
prawdziwa. Eliminuje uczucie samotności, bo osoba, która jej doświadczy, wie,
że gdzieś tam jest jej przyjaciel, który zawsze jej pomoże, na którego zawsze
może liczyć. Jest pięknym uczuciem. Czyni cuda. Nie należy jednak myśleć, że
przyjaźni nie trzeba pielęgnować. Człowiek musi o nią dbać, by kwitła i
wydawała owoce. A co najważniejsze musi na nią zasłużyć.
Baśka Donovan
była przyjaciółką i miała przyjaciół. Byli oni braćmi i jej dawnymi sąsiadami.
Starszy z nich – osiemnastoletni Andrzej traktował dziewczynę, jak młodszą
siostrę. Młodszy – szesnastoletni Michał widział w dziewczynie kogoś więcej niż
trzynastolatkę, która zagubiła się w wielkim świecie. Był jej oddanym druhem,
zawsze mogła na niego liczyć. Szanował ją tak, jak ona szanowała jego. Chociaż
nigdy tego nie powiedział, całym sercem kochał swoją maleńką blondynkę. Była
jego pierwszą miłością. Czasem marzył, by z tych różowych ust usłyszeć, że i
ona go kocha. Nie raz nazywała go swoim ukochanym bratem, ale nie takiego
wyznania oczekiwał. Pocieszenie czerpał z tego, że dziewczyna była niezwykle
zazdrosna o każdą, z którą się umawiał. Często chwalił się swoimi zdobyczami,
by zrobić jej na złość. Podchody małolatów… Pierwszego września, jak co dzień
siedział w pokoju swojej przyjaciółki i wpatrywał się w nią. Za każdym razem
był zachwycony kolorem jej oczu, który raz był głębokim odcieniem morskiej
zieleni, a po chwili zmieniał się na jaśniejszą barwę. Prawa fizyki i kąty
padania promieni słonecznych robią swoje, ale on w skrytości wolał wierzyć, że dzieje
się tak, bo jego ukochana jest wyjątkowa. Taka była, bo każdy jest wyjątkowy.
Tamtego dnia miała na sobie niebieską sukienkę na cienkich ramiączkach, a jej
niesforne włosy zaplecione były w dwa warkocze. Wyglądała uroczo, gdy śmiała
się do niego całą twarzą, a z jej oczu bił dziwny blask. Siedziała na łóżku,
patrząc na chłopaka. Michał położył swoją głowę na jej kolanach. Zdawał sobie
sprawę z tego, że ten czyn może go zaboleć. Dziewczyna nie była zdziwiona jego
poczynaniami, bo przywykła do tego, że chłopak układał się na jego kolanach.
Sama nieraz robiła podobnie. Gdy już wygodnie się ulokował, zaczęła bawić się
jego brązowymi włosami.
- Mogłabyś być nieco delikatniejsza?
Nie żebym się skarżył, ale wiązki nerwów przesyłają sygnały bólu do mojego mózgu.
- Przecież uważam. Widziałeś się może
ostatnio z grzebieniem? – patrzyła z troską na chłopaka, który był nieco
zdziwiony jej pytaniem. – Gdybyś czesał włosy, nie miałbyś takich kołtunów i
nie bolałoby cię. To chyba proste i zrozumiałe nawet dla chłopaka. Andrzej
znowu wybrał towarzystwo tatka. To boli, że mój przyjaciel zamiast mnie woli
mężczyznę, który jest w nieco podeszłym wieku…
- Dziewczyno, twój ojciec ma
czterdzieści lat.
- Trzydzieści dziewięć, to tak gwoli
ścisłości – wtrąciła blondynka, uśmiechając się przy tym z rozbrajającą
szczerością. – Michaś?
- Tak?
- Myślisz, że za dwadzieścia lat nadal
będziemy dobrymi przyjaciółmi? Pytam, bo ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad
swoim życiem. Doszłam do bolącego wniosku, że w moim przypadku nic nie jest
pewne. Przyjaźnimy się od dziecka, ale nikt nie może dać mi gwarancji, że w
przyszłości też tak będzie.
- Zebrało ci się na poważne rozmowy –
chłopak usiadł z powrotem. – Zdecydowanie wolałbym nie poruszać takich tematów.
Posłuchaj mnie uważnie. Nieważne gdzie i kiedy będziesz, ja zawsze będę twoim
przyjacielem. Masz we mnie oparcie. Ta więź przetrwa nawet śmierć.
- Właśnie jej obawiam się najbardziej.
Niejednokrotnie moja wyobraźnia podsuwa mi obraz pewnej niskiej blondynki,
która leży na szpitalnym łóżku otoczona najbliższymi. Odchodzi z tego świata,
gdy tymczasem oni zostają… Nie skończyła nawet osiemnastu lat. Ja wiem, że
prędzej czy później przyjdzie pora na każdego, jednakowoż wolałabym poczekać.
Nie chcę umierać… To wszystko jest pojebane!
- Nakręcasz się jak katarynka. Raz już
wygrałaś z chorobą, a ostatnie wyniki wyszły ci rewelacyjnie, więc o co ci
chodzi? Stwarzasz sobie problemy, które nie istnieją. Po co? Bo chyba nie po
to, by się zamartwiać na zapas.
- Tak… W poprzednim starciu odniosłam
zwycięstwo, ale nie mam gwarancji, że w następnym będzie równie łatwo. Dobrze
wiesz, ile mnie to kosztowało. Bywałeś u mnie codziennie i podobnie jak ja,
widziałeś te wszystkie dzieci. Jedne dostawały swoją szansę, inne skazane były
na porażkę… Chciałabym, żeby istniało lekarstwo na raka… Żeby każdy mógł
wyzdrowieć… Żeby nowotwory nie zabijały setek niewinnych istnień. Życie byłoby
łatwiejsze, nie sądzisz? – zapytała ze łzami w oczach. Jemu zawsze mogła się
wygadać i wypłakać, bo wiedziała, że potraktuje ją poważnie.
- Maleńka, rak śpi i już się nie
obudzi. Zobaczysz, po latach będziemy wspominać ten dzień i śmiać się z twoich
obaw. Nasza przyjaźń przetrwa nawet śmierć.
Po tych
słowach mocno przytulił szlochającą dziewczynę. Głęboko wierzył w to, że mówi
prawdę. Nie znał przyszłości i nie wiedział co im przyniesie, ale miał
nadzieję. Z resztą w owej chwili liczyło się tylko to, by trwała wiecznie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz