poniedziałek, 30 lipca 2012

01. Siła przyjaźni


Pierwszy września – dzień znienawidzony zarówno przez uczniów, jak i nauczycieli. Początek roku szkolnego 2005/2006, dzień, który zapoczątkował to wszystko. Kilka dni temu nasza wieś zyskała dwoje nowych mieszkańców i kolejnego kota. Dokładnie dwie działki dalej od mojego domu, po przeciwnej stronie drogi, w ślicznym, drewnianym domu zamieszkał dr Jack Donovan, wraz z córką i jej futrzakiem. Ledwo się zadomowili, a przed ich domem zatrzymał się czarny Golf trójka. Wysiadło z niego dwóch chłopaków. Byli braćmi. To dzięki nim poznałam imię nowej sąsiadki, a było ono nadzwyczajnie polskie. Liczyłam na Elizabeth, Carson, Keirę, czy Emmę… Okazało się, że dziewczyna jest imienniczką żony Wołodyjowskiego. Zastanawiałam się wtedy czyja to zasługa. Wiedziałam o niej niezbyt wiele, gdyż nikt z mojej rodziny nie zajmował się plotkowaniem. Życzliwe starsze panie powiedziały mojej mamie, że Jack ma w sobie bardzo niewiele z polskiej krwi. Był synem tancerki Isabel Moreno i aktora Christiana Donovana, którego matka była Polką. Rodzice postanowili przeprowadzić się z Anglii do komunistycznej Polski, gdyż sądzili, że życie w tym kraju będzie tańsze. W sumie to nie mylili się. Mieli spory majątek, gdyż Christian był jedynym spadkobiercą fortuny rodziny Donovan. Nie afiszowali się z tym, mężczyzna podjął pracę nauczyciela w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie, żona zajęła się wychowywaniem syna, który urodził się, jako obywatel Rzeczpospolitej Ludowej. Młody Donovan zaczął studiować weterynarię na Wrocławskim Uniwersytecie Przyrodniczym i właśnie w tym mieście poznał młodą studentkę zarządzania – Katarzynę Gędłek. Po trzech latach znajomości Jack i Kasia pobrali się, a owocem ich miłości była Barbara Antonina Donovan. Matka dziewczyny zmarła, gdy ta miała osiem lat. Dotychczas mieszkali w Krakowie, a dokładnie w Bronowicach Małych, ale ojciec dziewczyny doszedł do wniosku, że pora rozpocząć nowe życie i wybudował sobie dom. Traf chciał, że padło na naszą wieś. Prawda, że wiedziałam niewiele o mojej nowej sąsiadce?
Pierwszego września roku dwa tysiące i pięć, jak to zwykle bywało siedziałam na mszy z okazji tego wspaniałego święta i potwornie się nudziłam. To sprawka księdza proboszcza, który prowadził bardzo zajmujące msze. W sumie to nie raz zdarzało mi się usnąć na kazaniu… Tym razem mogłam jednak spoglądać od czasu do czasu na Baśkę Donovan, gdyż siedziała w ławce obok. Od razu rzucały się w oczy jej bujne blond loki, później skupiłam się na jej kolorowych oczach i zadartym, prostym nosie. Była ładna, ale nie wyróżniała się zbytnio z tłumu. No chyba, że wzrostem, bo była niska. Miała jednak świetną figurę. Zaczęłam się zastanawiać, czy będzie wstanie się ze mną zakolegować, bo o przyjaźni jakoś mi się nie marzyło. Patrząc na nią, miałam wrażenie, że dziewczyna nieźle namiesza w moim życiu. Z biegiem czasu okazało się, że nie było ono mylne. Po mszy w kościele czekał nas przemarsz do szkoły, a potem pół godziny nudów, czyli wysłuchiwanie pana dyrektora. Jego smęcenie przeciągło się na równą godzinę. Kątem oka widziałam, że moja sąsiadka nawiązała już znajomość z kilkoma chłopakami z bliżej nieznanej mi klasy.
Po powrocie do domu dowiedziałam się, że panna Donovan trafiła do tej samej klasy, co moja siostra. Ucieszyło mnie to trochę, bo dzięki temu mogłam mieć świeże informacje dotyczące dziewczyny i możliwość poznania jej. Tymczasem przed domem mojej sąsiadki  po raz kolejny zaparkował czarny Golf.
Przyjaźń… To słowo określa coś, co jest bardzo ważne w życiu człowieka. Bez niej pojawia się tam swoista pustka. Nie da się jej niczym zastąpić. Czym jest przyjaźń? Czy chwilą, czy też ciągiem lat? Jest najważniejsza. Może wykształcić się z niej miłość, ale może też pozostać na zawsze niezmieniona. Trwa wiecznie, jeśli jest prawdziwa. Eliminuje uczucie samotności, bo osoba, która jej doświadczy, wie, że gdzieś tam jest jej przyjaciel, który zawsze jej pomoże, na którego zawsze może liczyć. Jest pięknym uczuciem. Czyni cuda. Nie należy jednak myśleć, że przyjaźni nie trzeba pielęgnować. Człowiek musi o nią dbać, by kwitła i wydawała owoce. A co najważniejsze musi na nią zasłużyć.
Baśka Donovan była przyjaciółką i miała przyjaciół. Byli oni braćmi i jej dawnymi sąsiadami. Starszy z nich – osiemnastoletni Andrzej traktował dziewczynę, jak młodszą siostrę. Młodszy – szesnastoletni Michał widział w dziewczynie kogoś więcej niż trzynastolatkę, która zagubiła się w wielkim świecie. Był jej oddanym druhem, zawsze mogła na niego liczyć. Szanował ją tak, jak ona szanowała jego. Chociaż nigdy tego nie powiedział, całym sercem kochał swoją maleńką blondynkę. Była jego pierwszą miłością. Czasem marzył, by z tych różowych ust usłyszeć, że i ona go kocha. Nie raz nazywała go swoim ukochanym bratem, ale nie takiego wyznania oczekiwał. Pocieszenie czerpał z tego, że dziewczyna była niezwykle zazdrosna o każdą, z którą się umawiał. Często chwalił się swoimi zdobyczami, by zrobić jej na złość. Podchody małolatów… Pierwszego września, jak co dzień siedział w pokoju swojej przyjaciółki i wpatrywał się w nią. Za każdym razem był zachwycony kolorem jej oczu, który raz był głębokim odcieniem morskiej zieleni, a po chwili zmieniał się na jaśniejszą barwę. Prawa fizyki i kąty padania promieni słonecznych robią swoje, ale on w skrytości wolał wierzyć, że dzieje się tak, bo jego ukochana jest wyjątkowa. Taka była, bo każdy jest wyjątkowy. Tamtego dnia miała na sobie niebieską sukienkę na cienkich ramiączkach, a jej niesforne włosy zaplecione były w dwa warkocze. Wyglądała uroczo, gdy śmiała się do niego całą twarzą, a z jej oczu bił dziwny blask. Siedziała na łóżku, patrząc na chłopaka. Michał położył swoją głowę na jej kolanach. Zdawał sobie sprawę z tego, że ten czyn może go zaboleć. Dziewczyna nie była zdziwiona jego poczynaniami, bo przywykła do tego, że chłopak układał się na jego kolanach. Sama nieraz robiła podobnie. Gdy już wygodnie się ulokował, zaczęła bawić się jego brązowymi włosami.
- Mogłabyś być nieco delikatniejsza? Nie żebym się skarżył, ale wiązki nerwów przesyłają sygnały bólu do mojego mózgu.
- Przecież uważam. Widziałeś się może ostatnio z grzebieniem? – patrzyła z troską na chłopaka, który był nieco zdziwiony jej pytaniem. – Gdybyś czesał włosy, nie miałbyś takich kołtunów i nie bolałoby cię. To chyba proste i zrozumiałe nawet dla chłopaka. Andrzej znowu wybrał towarzystwo tatka. To boli, że mój przyjaciel zamiast mnie woli mężczyznę, który jest w nieco podeszłym wieku…
- Dziewczyno, twój ojciec ma czterdzieści lat.
- Trzydzieści dziewięć, to tak gwoli ścisłości – wtrąciła blondynka, uśmiechając się przy tym z rozbrajającą szczerością. – Michaś?
- Tak?
- Myślisz, że za dwadzieścia lat nadal będziemy dobrymi przyjaciółmi? Pytam, bo ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad swoim życiem. Doszłam do bolącego wniosku, że w moim przypadku nic nie jest pewne. Przyjaźnimy się od dziecka, ale nikt nie może dać mi gwarancji, że w przyszłości też tak będzie.
- Zebrało ci się na poważne rozmowy – chłopak usiadł z powrotem. – Zdecydowanie wolałbym nie poruszać takich tematów. Posłuchaj mnie uważnie. Nieważne gdzie i kiedy będziesz, ja zawsze będę twoim przyjacielem. Masz we mnie oparcie. Ta więź przetrwa nawet śmierć.
- Właśnie jej obawiam się najbardziej. Niejednokrotnie moja wyobraźnia podsuwa mi obraz pewnej niskiej blondynki, która leży na szpitalnym łóżku otoczona najbliższymi. Odchodzi z tego świata, gdy tymczasem oni zostają… Nie skończyła nawet osiemnastu lat. Ja wiem, że prędzej czy później przyjdzie pora na każdego, jednakowoż wolałabym poczekać. Nie chcę umierać… To wszystko jest pojebane!
- Nakręcasz się jak katarynka. Raz już wygrałaś z chorobą, a ostatnie wyniki wyszły ci rewelacyjnie, więc o co ci chodzi? Stwarzasz sobie problemy, które nie istnieją. Po co? Bo chyba nie po to, by się zamartwiać na zapas.
- Tak… W poprzednim starciu odniosłam zwycięstwo, ale nie mam gwarancji, że w następnym będzie równie łatwo. Dobrze wiesz, ile mnie to kosztowało. Bywałeś u mnie codziennie i podobnie jak ja, widziałeś te wszystkie dzieci. Jedne dostawały swoją szansę, inne skazane były na porażkę… Chciałabym, żeby istniało lekarstwo na raka… Żeby każdy mógł wyzdrowieć… Żeby nowotwory nie zabijały setek niewinnych istnień. Życie byłoby łatwiejsze, nie sądzisz? – zapytała ze łzami w oczach. Jemu zawsze mogła się wygadać i wypłakać, bo wiedziała, że potraktuje ją poważnie.
- Maleńka, rak śpi i już się nie obudzi. Zobaczysz, po latach będziemy wspominać ten dzień i śmiać się z twoich obaw. Nasza przyjaźń przetrwa nawet śmierć.
Po tych słowach mocno przytulił szlochającą dziewczynę. Głęboko wierzył w to, że mówi prawdę. Nie znał przyszłości i nie wiedział co im przyniesie, ale miał nadzieję. Z resztą w owej chwili liczyło się tylko to, by trwała wiecznie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz