poniedziałek, 30 lipca 2012

16. W czasie burzy


Minął grubo ponad miesiąc. Baśka milczała, my pisaliśmy. Nie przypomina wam to czegoś? Widać historia lubi zataczać koła. Tym razem jednak chodziło o to, by wiedziała, że pamiętamy. Nie oczekiwaliśmy odpowiedzi i nie mieliśmy jej uzyskać. Jednak z uporem maniaka zawalaliśmy jej skrzynkę mailową kolejnymi wiadomościami. I tak co dzień. Nie znudziło nam się. Wpadliśmy na cudowny pomysł opowiadania jej o każdym dniu, który spędzamy. Musiała przecież wiedzieć, że jakoś się trzymamy i czekamy na nią. Chcieliśmy wszystko naprawić. Oczywiście zawsze są jakieś wyjątki od reguły, przykładowo Czarny nie napisał ni razu. Duma? Możliwe. Jej nieobecność zaczęliśmy traktować jako przymusowe pozostawanie w domu. Szlaban od ojca… Swoją drogą wątpiłam, by Baśka znała znaczenie słowa szlaban. Przecież jej ojciec pozwalał jej na wszystko. No, ale jakieś wytłumaczenie tej sytuacji być musiało. Staraliśmy się myśleć pozytywnie i nie obwiniać wzajemnie. Pomogło. Zjednoczyliśmy się, o czym z dumą jej pisałam. A najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że ona również była z nas dumna. Nie odzywała się do nas, ale była wdzięczna, że piszemy do niej. Z nami nie pisała, ale miała kontakt ze swoim ojcem i z Andrzejem. Tak, powoli odbudowywała kontakt z przyjacielem.
A w naszej ELICIE działo się różnie. Chłopcy przestali się ze sobą kłócić, więc zaczęli się pastwić nade mną. Nie były to jakoweś napaści z bronią w ręku, ale czasem ciężko było być maskotką. Dotychczas zazdrościłam Baśce tego, że chłopcy ją uwielbiają i mają do niej takie, a nie inne podejście. W te wakacje zrozumiałam, że czasem i jej musiało to nieźle dawać w kość. Przytulanie, noszenie na rękach, ciągnięcie za włosy, sadzanie sobie mnie na kolanach, łaskotanie i wiele innych, dziwnych odchyłów na dłuższą metę było niezwykle męczące. Chwaliłam więc Pana, gdy na spotkaniach obecne były Emilka i Weronika – szczerze mówiąc nie lubiłam żadnej z nich. Obie denerwowały mnie jednakowo, pierwsza głupotą, zaś druga książęcymi manierami i wywyższaniem się ponad wszystkich, jednak przy nich miałam częściowy spokój. I w ogóle to właśnie jakoś w tamtym okresie rozstałam się z Kubą. Doszliśmy do wniosku, że ten związek psuje tylko naszą przyjaźń. Bo tak było. O wiele lepiej dogadywaliśmy się, gdy już nie byliśmy parą. Wtedy też odkryłam Amerykę – DJ Rudy z EB był bratem Piotrka. Czasem zastanawia mnie fakt, czy nie powinnam była zmienić sobie koloru włosów na blond… No, ale chyba miałam prawo być nieświadoma, bo nie znałam za dobrze rodziny Czarnego. O siostrze wiedziałam, przewijał coś kiedyś na temat kuzyna, który jest disc jockeyem, ale nigdy nie wspominał, że rodzeństwa Czarneckich jest w sumie troje. No cóż… Życie potrafi zaskakiwać.
Australia – najmniejszy kontynent i jednocześnie jedno z największych państw świata. Zakątek, o którym zapomniał Bóg, a przypomniał mu o nim człowiek. Raj dla skazańców z Anglii. Miejsce równie bezpieczne, co przyjazne człowiekowi… A jednak zostało skolonizowane. Doczekało się nawet statusu dominium. O bycie stolicą rywalizowały dwa piękne miasta Melbourne i Sydney, pierwsze z nich nią było, jednak rząd przeniósł swą siedzibę do Canberry.
Australia – kontynent, którego wnętrze było podobne do serca pewnej dziewczyny. W obu królowała pustynia. Baśka Donovan bardzo szybko pokochała nowe miejsce. Spodobał jej się również status majątkowy Antoniego – brata Wiktorii. Blisko czterdziestoletni mężczyzna był biznesmanem, miał wspaniały dom w Brisbane, w jego garażach stały szybkie samochody. Jednakże nie to jej zaimponowało. Mężczyzna i jego rodzina chcieli dać jej schronienie, a poza tym przez cały czas jej pobytu mieli wakacje. Dzięki nim dziewczyna poznała większą część Wschodniego Wybrzeża.
Na horyzoncie widać było błyskawice, fale atakowały falochron… Jednakże to nie odstraszało dziewczyny, która siedziała na nim. Podobało jej się ryzyko związane z nadejściem każdej z nich. Znajdowała się jakieś trzydzieści metrów od brzegu, z dala od domku, a raczej willi wzniesionej na plaży na północnych obrzeżach Cairns. Od czasu przylotu do Krainy Kangurów prowadziła koczowniczy tryb życia. Jednakże w tym mieście czuła się jak u siebie. Nie przerażało jej ani nie przytłaczało. I plaża była wystarczająco odludna, a w dodatku ów falochron. Fale się wzmagały, burza przybliżała. Ona zaś nadal siedziała na jednym z pali. Zamyślona, wpatrywała się ślepo w jeden punkt na horyzoncie. Patrzyła na ciemną chmurę, która nadchodziła w zastraszająco szybkim tempie. Dopiero, gdy jeden z bałwanów, który pomimo zredukowania swej siły zrzucił ją do wody, zrozumiała, że jest w niebezpieczeństwie. Wiatr wiał z ogromną siłą, a ona walczyła o przetrwanie oddalona o trzydzieści metrów od linii brzegu. W pewnym momencie coś popchnęło ją na jeden z pali. Ból przeszywający jej plecy był niczym, w porównaniu z grożącym jej niebezpieczeństwem. Zebrała się na wysiłek. Cierpiała przy każdym ruchu rękami, jednak udało jej się odpłynąć na kilka metrów od falochronu. Mimo sytuacji, w której się znalazła, zaczęła zastanawiać się, jakim sposobem, po drugiej stronie Wielkiej Rafy fale mogą dawać jej tak bardzo w kość. Sam fakt, że wiatr był dosyć porywisty do niej nie przemawiał. Miała nadzieję, że sam proces falowania pomoże jej w dostaniu się na plażę. I nagle stało się coś, z czym się nie liczyła. Piorun uderzył w pal, blisko miejsca, w którym jeszcze chwilę temu siedziała. Ogłuszył ją huk, towarzyszący wyładowaniu. Szczęściem był fakt, że drewno nie przewodzi prądu. Niebo było wręcz czarne, pokryte błyskawicami. Wyglądało to niczym dyskoteka, na której ktoś użył stroboskopu. Ciągłe błyski sprawiły, że dziewczyna straciła orientację w czasie i odległości od falochronu, a tym bardziej lądu. Gdyby chociaż czuła grunt pod stopami… Niestety głębokość w owym miejscu wahała się pomiędzy piętnastoma, a dwudziestoma metrami. Położenie całkowicie nieciekawe. Woda wdzierała się do płuc z każdą próbą głębszego oddechu. Ciągła walka o utrzymanie się na powierzchni i niewystarczająca ilość tlenu, spowodowała, że dziewczyna była nieco zamroczona. Zamiast tego, co ją otaczało, widziała rzeczy, które wydarzyły się w przeszłości. Wspomnienia rozrzucone niczym puzzle na falach, atakowały ją z zaciekłością. Nie mogła się przed nimi ukryć. I nagle pojawiła się świadomość, że celowo komplikuje sobie życie, że w sytuacji, gdy on milczy, ona powinna odezwać się jako pierwsza, wyjaśnić wszystko. Nie była pewna, czy ma na tyle odwagi, jednak chciała spróbować. Jednakże najpierw powinna jakoś przeżyć na morzu… Ciemność dookoła niej, ciemność pod nią, nad nią podniebny laser show. Piekąca substancja wdzierająca się do oczu, śmiertelny błąd jakim mogło być zaczerpnięcie kolejnej dawki wody morskiej. Zrozumiała, że znalazła się pod jej powierzchnią. Kolejna porcja bólu, gdy wypływała na powierzchnię.
- Czarny, proszę cię – uratuj mnie. – Przecież ciemność jest twoją domeną – i jak osoba przekonana o bliskiej śmierci modli się do Boga, tak ona prosiła jedną z najbliższych jej osób o ratunek. Świadomość odmawiała jej posłuszeństwa. Poczuła przez chwilę grunt pod stopami, jednak cofająca fala ściągnęła ją na powrót w bardziej oddalone od plaży miejsce.
- A nie przyszło ci do głowy, że nie mam ochoty? Może właśnie dostajesz to, na co zasłużyłaś? – szyderczy ton. Kolejny podświadomy figiel jej mózgu. Jej oczy widziały kpiącą wyraz twarzy, który tak dobrze znała. Piotrek z czasów, gdy toczyli ze sobą ustawiczną walkę. Wpatrywał się w nią, uśmiechając się triumfująco. – Prosiłaś się o to, by dostać nauczkę. Trzeba było spierdalać, gdy tylko usłyszałaś pierwsze grzmoty. Bohaterka od siedmiu boleści…
Twarz gdzieś zniknęła, głos ucichł, a ona poczuła, że leży na czymś twardym, co odkształca się pod jej palcami. Nie namyślając się, zaczęła się czołgać. Ból był nieznośny, jednak perspektywa przeżycia była ważniejsza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz