To była pierwsza, czy druga sobota października. Dokładnie nie
pamiętam, a pamiętnik mojej Baśki, który miałam przyjemność zachomikować sobie,
milczy na ten temat. Dostaliśmy zaproszenie całą naszą ELITĄ na grilla.
Szczerze powiedziawszy byliśmy z tego
powodu bardzo zadowoleni. Czemu użyłam słowa ELITA? Ano w ten sposób nazywała
nas większa część szkoły, bo rzekomo byliśmy najbogatsi, najpiękniejsi itd.,
itp. Innymi słowy dostaliśmy taki tytuł za nic. Nie żeby nam to przeszkadzało.
W sumie to nawet nas to cieszyło. Na język nasuwa się powiedzenie, że byliśmy
młodzi i głupi. To nie do końca było tak. Każdy z nas był próżny, każdego ta
nazwa mile łechtała. Uroki młodości… Można pokusić się o stwierdzenie, że
byliśmy niewinni. Nie wiem jednak, czy do końca byłoby to prawdą. To zależne od
tego, jak ktoś zapatruje się na to pojęcie. Dla jednych jest tym czystość znana
jako dziewictwo, a tego nie mogę być pewna jeśli chodzi o chłopców… Dla innych,
tych bardzo katolickich czystość będzie stanem bez grzechu, ta opcja odpada ze
względu na te pijatyki, które urządzane były w każdy piątek po szkole. Według
mnie nasza czystość polegała na tym, że nie byliśmy skażeni tym, co nazywa się
instynktem stadnym, nie podążaliśmy ślepo za przewodnikiem. Każdy nasz krok,
który wydawał się wykonywaniem pomysłów Baśki, w rzeczywistości był
przemyślany. Wywoływało to rozłamy, ale dzięki temu trwaliśmy jako MY, a nie
naśladowcy… Pozwoliło nam zachować swoją indywidualność, chociaż nie raz
wydawało nam się, że sześć osób tworzy jedną, najdoskonalszą. Tylko pod tym
względem byliśmy ELITĄ. W dzień chłopaka po tym, jak blondynka wycałowała
wszystkich naszych chłopców bez wyjątku, powiedziała, że jesteśmy
nieśmiertelni. Oczywiście wywołało to falę wesołości i krytyki jej słów. Gdy
się uspokoiliśmy, wyjaśniła, że miała na myśli fakt, że będziemy żyć dopóki
pamięć o nas nie zaginie. Podążam w tej chwili za tą myślą. Sprawiam, że
staniemy się nieśmiertelni.
Od trzydziestego września Baśka i Dominik zachowywali się jak para, ale
otwarcie mówili, że nią nie są. Mieli się ku sobie i wróżyliśmy im cudowną
przyszłość. Stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała po Gajosie.
Przestał latać za wszystkimi pannami dookoła. Teraz jak Księżyc obiega ziemię,
a ona Słońce, tak on krążył wokół blondynki. W pewnym sensie to ona była
gwiazdą, wokół której biegły nasze orbity. Całą piątką byliśmy zarówno
planetami, jak i satelitami. Co przez to rozumiem wyjdzie w praniu. Nie byłabym
normalnym człowiekiem, gdybym nie zazdrościła jej tego, że wszystko kręci się
wokół niej. Ta zazdrość była dla mnie przejawem tego, że wszystko ze mną OK.
Ludzie, którzy twierdzą, że niczego nikomu nie zazdroszczą, po prostu kłamią
jak z nut. To jest niemożliwe. Cieszyć się z sukcesów innych to jedno, ale
udawanie, że wcale nas nie rusza fakt, iż ktoś ma lepiej niż my jest już
przesadą. Uwielbiałam Baśkę, ale byłam zła, gdy mój Kubuś patrzył na nią z
oddaniem. Czułam się wtedy zdradzona, nie potrzebna. Miałam jej to za złe. Ona
oczywiście nie zauważała tego, a ja nie chciałam jej mówić. Z resztą była
zajęta Dominikiem i Michałem. Obaj tak się kochali, że lepiej o tym nie
wspominać. Najchętniej pozabijaliby się o nią. O tym drobnym szczególe
dowiedziałam się, gdy spotkali się na tym sobotnim grillu.
W październiku nie często zdarzają się dni, w których pogoda przypomina
późne lato. Ten właśnie taki był. Piękny, słoneczny w miarę ciepły, nawet wiatr
powiewał z zadziwiającą delikatnością. Aura postanowiła pomóc trzynastoletniej
blondynce. Zaplanowała sobie grilla wraz z przyjaciółmi i jak dotąd wszystko
szło po jej myśli. Czekała na swoich gości, uśmiechając się raz po raz na
wspomnienie o pewnym blondynie. Zaczęła przyznawać się sama przed sobą, że jest
nim zauroczona, a to był duży postęp. Nie mogła się doczekać chwili, w której
przedstawi go Michałowi. Miała nadzieję, że chłopak ucieszy się z jej
szczęścia. Był dla niej jak starszy brat i bardzo jej zależało na aprobacie
wyboru serca. Momentami strofowała sama siebie za te głupkowate uśmieszki.
Niestety nic nie mogła na nie poradzić. Nie panowała nad nimi, to był taki
bezwarunkowy odruch jej ust. Nie należy się wgłębiać w to, czy takie pojęcie
istnieje. Baśka Donovan miała prawie wszystko. Czemu prawie? Do pełni szczęścia
brakowało jej matki. Dziewczyna wyczuwała jej obecność, a przynajmniej tak
mówiła, żeby nie załamywać się tym brakiem. Tęskniła za nią, o czym doskonale
wiedział jej kot, któremu jako jedynemu zwierzała się z tego uczucia. Może to
dzięki niemu była tak wyjątkowa? Może, ale czy na pewno? Tego nikt nie wiedział
i się nie dowie. Dziewczyna, jak na swoje trzynaście lat, wydawała się
zdecydowanie młodsza. Trudno określić, czy była piękna. Z całą pewnością miała
swój urok, który oczarował tyle osób. Jej twarz ginęła w gąszczu loków w
kolorze blond, ogromne niebieskozielone oczy śmiały się do każdego, a pięknie
rzeźbione, z delikatnie uniesionymi ku górze kącikami usta zdradzały, że ma
wesołe usposobienie. Dotąd nikt, poza Chesterem nie widział jej zapłakanej. Kot
nie zdradził nikomu, że nawet jej zdarzają się chwile smutku. Ten dzień miał
należeć do jednego z tych najszczęśliwszych. W końcu miała przedstawić
Michałowi i Andrzejowi swoich nowych przyjaciół, a wśród nich tego jedynego. Nie
wiedziała, że sprawi tym przykrość jednemu z braci. Nawet nie brała pod uwagę
tego, że darzy ją mocniejszym uczuciem, niż mogłoby się wydawać. Równo o
godzinie szesnastej na podjeździe domu Donovanów zaparkował czarny samochód.
Wysiadło z niego dwóch chłopaków. Obaj byli wysocy, dobrze zbudowani i
przystojni. Bez problemu odnaleźli swoją przyjaciółkę, która z przymkniętymi
oczami siedziała po turecku na trawie i cieszyła się promieniami słońca, które
powoli wędrowało coraz niżej, by w końcu zajść lub jak kto woli wzejść na
drugiej półkuli świata. Andrzej miał ochotę wystraszyć dziewczynę, która
zdawała się niczego nie słyszeć. Michał chciał, by ta chwila trwała wiecznie.
Niepoprawny romantyk, zakochany bez pamięci w jedynej, nieosiągalnej osobie. Jakież
było ich zdziwienie, gdy po chwili dziewczyna odwróciła twarz w ich stronę i
zadała najbardziej banalne pytanie, jakie można by sobie wyobrazić.
- Długo
będziecie tak stać i patrzeć na mnie, jak wół na malowane wrota?
- Bałem
się, że to nie ty – Andrzej od razu przeszedł do kontrataku.
- A to
niby dlaczego? – pytając przekrzywiła głowę tak, że wyglądała trochę jak mała
kotka, która polowała na żuka. Ktoś parsknął śmiechem, a dziewczyna uświadomiła
sobie, że już nie są tylko we trójkę. Szybko zlustrowała członków ELITY. Wstała
i z wdziękiem podeszła do swoich przyjaciół.
- Nadszedł
czas, żeby was sobie przedstawić. Te dwa matoły – wskazała na swoich „braci” –
to Michał i Andrzej. Teraz kolej na was baranki – uśmiechnęła się, widząc
niezadowoloną minę Dominika – jedyna niewiasta to Madzia, ale możecie mówić do
niej Majka, nie obrazi się o to. Obok niej jej chłopak Kuba, Łukasz i Piotr. A
to blond stworzenie, które ma zamiar mnie zabić wzrokiem to Dominik.
-
Wspaniała prezentacja Angielko – blondyn wiedział, że nie należy jej drażnić,
ale był pewien, że tym razem ujdzie mu to na sucho.
- No ba… W
końcu to moje dzieło – odpowiedziała wesoło, podeszła do chłopaka i pocałowała
go delikatnie w usta. Nie wiedziała, że tym samym z serca pewnego chłopaka zrobiła
poduszeczkę na igły, których tego wieczora miało być wiele.
Michał siedząc na uboczu obserwował parę całujących się nastolatków.
Grill przerodził się w ognisko. Andrzej znalazł wspólny język ze zgrają
małolatów, którymi byli nowi znajomi Baśki. Adorował nawet jej przyjaciółkę, co
wywołało wzburzenie Kuby. Michał czerpał z tego jakąś dziką satysfakcję. Nie
chciał psuć zabawy, więc ulokował się na uboczu. W milczeniu rozprawiał się ze
swoim cierpieniem. Nie pragnął nikogo, poza blondynką. Czy to zbyt wiele? Nie
mógł zrozumieć, co takiego dziewczyna widzi w tym niedojrzałym gnojku, który
otwarcie mówi, że nie są parą. Jak śmiał tak mówić? Przecież miał anioła, a on
się go wyrzekał. Był powalony! Chłopak nie mógł uwierzyć, że ktoś może w taki
sposób postępować z dziewczyną. Nie miał jednak pojęcia, że to Baśka jako
pierwsza powiedziała, że nie są parą. Nie wiedział, że Dominik za każdym razem,
gdy słyszał słowa swojej sympatii cierpiał. Nie wiedział, bo niby kto miałby mu
o tym powiedzieć? Obserwował Dominika i Baśkę, ale nie zauważył, że ta ostatnia
siedzi teraz obok niego. Nie poczuł nawet jej dłoni na swoim ramieniu. Nie
dostrzegał tego zatroskanego wzroku. Dopiero po chwili dotarło do niego, że nie
jest sam. Alkohol zrobił swoje i po raz pierwszy w życiu powiedział dziewczynie
co do niej czuje.
- Nie chcę
kolejnej lalki Barbie, nie chcę worka do przytulania. Pragnę ciebie i twojej
duszy…
- Pijany
jesteś i bredzisz – Baśka nie odnalazła sensu w jego wyznaniu. Sprawiła mu
przykrość. Chłopak bez słowa wstał i odszedł, zostawiając zaskoczoną dziewczynę
samą. Nie zastanawiając się dokąd tak właściwie zmierza, doszedł do dwójki
ludzi, którzy prowadzili ze sobą cichą rozmowę. Usłyszał jej część. Postanowił,
że wyładuje swoje emocje.
- Majka, ta miłość boli…
- Nikt nie
powiedział, że będzie łatwo. Ona jest aniołem i chyba dlatego tak trudno ją
kochać.
- Pragnę
tylko jej i jej cudownej duszy… - po tych słowach ktoś podszedł i wymierzył
Dominikowi cios, który powinien uderzyć prosto w nos. Na szczęście dla blondyna
trafił w policzek, na którym pozostać miał siniak, który spowodował, że chłopak
w końcu usłyszał słowa, na które tak bardzo czekał. Baśka miała się nie
dowiedzieć, kto uderzył blondyna. Miała, ale winowajca sam się do tego
przyznał…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz