Mikołajki… Magiczny dzień, dla wszystkich dzieciaków. Tragiczny dzień
dla niej. Święto kojarzące się ze wszystkim, co najlepsze. Dzień zagłady jej
świata. Jeden wypadek pociągnął za sobą serię nieszczęśliwych wydarzeń.
Straciła tak wiele… Tylko czemu dowiedzieliśmy się o tym tak późno? Czemu nie
powiedziała od razu? Czekaliśmy na tę prawdę sześć miesięcy. A było nam ciężko
z naszą niewiedzą i jej innością. Musiała uporać się z bólem, by w końcu
powiedzieć nam prawdę? Gdyby nie zwlekała, mosty nadal by stały. Niestety ona
spaliła za sobą wszystkie. Nie podejrzewała, że przebycie rzeki wpław lub
odbudowa będzie niemożliwa… Ale mogę powiedzieć tylko o szóstym grudnia.
Następstwa tego dnia pozostawmy na później.
Siedziała w kącie pokoju otulona kocem. Z jej zaczerwienionych oczu
spływały łzy, widoczne tylko wtedy, gdy półmrok rozjaśniał płomień ognia
palącego się w kominku. Wtulona w męską bluzę kiwała się w przód i w tył.
Ciemność, łzy i ból… Oto jej nowi przyjaciele. Ciszę panującą w pomieszczeniu
przerywał jedynie trzask palącego się drewna. Pokój wydawał się niezamieszkany,
brakowało w nim mruczącego kota, który zwykł spać przed kominkiem, śmiechu,
rozmów, muzyki… Jedynymi przejawami życia, które tętniło niegdyś w jej sypialni
był ogień i monotonny ruch dziewczyny… Najgorsze były pierwsze dwa tygodnie. Nieprzespane
noce pełne szlochu, ciało wstrząsane spazmami… Ból… Cierpiała, chociaż nie był
nikim z rodziny. Kochała go. Była Wigilia, a ona siedziała sama w ciemnym,
pustym domu zdana na łaskę lub niełaskę wspomnień. Pamięć postanowiła być dla
niej bezlitosna. Przypominała wszystkie dobre i złe chwile. Nie pozwalała
zapomnieć. Czemu miała spędzić święta samotnie? Otóż jej ojciec postanowił
oszczędzić jej męki przy kolacji. Wybrał się na Wigilię i oba dni Świąt Bożego
Narodzenia do przyszłych teściów. Był nieczuły na tragedię, która rozgrywała
się w życiu córki? Wręcz przeciwnie… Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
swoimi zabiegami sprawia dziewczynie jeszcze większy ból. Widział, że
dziewczyna znalazła się w świecie, do którego on nie miał tym razem wstępu.
Cierpiała w czasie, gdy on był szczęśliwy, śmiał się, planował ślub, kochał,
miał przed sobą tyle pięknych, wspaniałych chwil nowego życia. On budował swój
świat na nowo, a jej właśnie legł w gruzach… Przez dwa tygodnie Jack Donovan
stawał na głowie, by w jakiś sposób zbliżyć się do córki, by pomóc jej w jakiś
sposób. Oddałby wszystko, by móc współodczuwać chociaż połowę tego, co ona
czuła. Niestety nie mógł. Baśka była mu wdzięczna, ale musiała poradzić sobie
sama. Wiedziała, że jest w stanie to zrobić. Nie wiedziała jednak, jak długo to
potrwa. Mocowała się ze swoim cierpieniem z dala od ELITY. Przywdziała żałobę.
Zaczęła palić wszystkie mosty, które łączyły ją ze światem. Nie wiedziała
jednak, że odbudowa potrwa długo i nic już nie będzie takie jak dawniej. Jeden
z nich na zawsze miał pozostać tylko lichą kładką przerzuconą nad spienionymi
falami rzeki niedomówień i cierpienia. Jednak tego wigilijnego wieczora
pragnęła tylko jednego. Chciała obudzić się z tego koszmaru. Miała nadzieję, że
świat znów będzie takim, jaki pamiętała z przed feralnego szóstego grudnia.
Niestety nic nie miało już wrócić do normy…
Siedziała
na tylnym siedzeniu czarnego Golfa. Po blisko tygodniu przebywania u braci
Wójcik miała w końcu powrócić do swego pokoju. To była pseudo choroba, o której
wiedzieli wszyscy poza nauczycielami. Donovan był skłonny do ustępstw jeżeli
chodziło o uczęszczanie jego córki do szkoły. Zawsze miała bardzo dobre oceny,
gdyż nauka przychodziła jej z łatwością. Wystarczało mu, że frekwencja córki
wynosiła pięćdziesiąt jeden procent. Z tego powodu pozwolił córce na przerwę
przedświąteczną, która trwała od Andrzejek do Mikołajek. Co roku w ten sam
sposób wraz z braćmi Wójcik świętowała imieniny starszego z nich. Tylko Dominik
miał zastrzeżenia do tego, że miał jej nie widzieć przez tak długo. Wracała
szczęśliwa i stęskniona. Tęskniła nie tylko za ojcem, chłopakiem i swoją
paczką. Tak po prawdzie to najbardziej brakowało jej Chestera. Nie lubiła
zostawiać go sam na sam z Wiktorią, gdyż ta ostatnia miała swoistą alergię na
tego zwierzaka. Nie znosiła kota i z chęcią by się go pozbyła, niestety na
przeszkodzie w ziszczeniu marzeń młodej pani weterynarz stała córka jej
narzeczonego. Przez większą część drogi powrotnej blondynka zastanawiała się,
czy zastanie swego pupila żywego. Odgrażała się nawet przyszłej macosze.
- Jeżeli ta krowa coś mu zrobiła,
to jak babcię kocham, pierdolnę jej patelnią w ten krzywy ryj…
- Baśka, uspokój się. Klniesz
gorzej niż stary szewc, a smarkulo masz dopiero trzynaście lat – Andrzej w
końcu nie wytrzymał i przerwał potok przekleństw i obietnic mordu, które po
prawdzie go śmieszyły, ale brzmiały niewłaściwie w ustach dziewczyny. Wjechali
właśnie w tę część trasy, której nigdy nie lubił. Droga przez najbliższe pięć
kilometrów miała prowadzić przez las. Nocna jazda wymagała skupienia, ale jak
miał to zrobić, skoro w lusterku widział, że małolata go małpuje. Odwrócił się
tylko na kilka sekund, bo chciał powiedzieć jej coś, patrząc prosto w oczy. – I
nie małpuj mnie, bo wyglądasz wtedy…
Nie dokończył, ponieważ przerwał mu krzyk brata:
- Kretynie uważaj dziki!
Andrzej
odruchowo wcisnął hamulec… Pisk opon, kwik potrąconego zwierzęcia, krzyk Baśki
i dźwięk rozbijanej szyby, a potem chwila ciemności. Ocknął się, gdy poczuł
smak krwi, która spływała po jego twarzy z rozciętego łuku brwiowego, a także
wyciekała z nosa. Uprzytomniwszy sobie co się stało, spojrzał w bok. Jego brat
był omdlały. Nie wiedział, czy stało mu się coś poważnego. Ciemność
uniemożliwiała dojrzenie odłamka szkła, który tkwił w szyi chłopaka. Andrzej
próbował odwrócić się, by sprawdzić, co z Baśką… Poczuł okropny ból w odcinku
szyjnym kręgosłupa, który przeszywał jego ciało do tego stopnia, że nie był w
stanie wypowiedzieć chociażby imienia dziewczyny. Na szczęście po kilku
sekundach usłyszał coś, co utwierdziło go w przekonaniu, że z dziewczyną nie
jest źle. Tak mu się przynajmniej wydawało.
- Kurwa Andrzej, następnym razem
nie parkuj na buku! Ja pierdolę ile szkła. Żyjecie?
Dziewczyna
nie czekała na odpowiedź. Pomimo tego, że strasznie bolały ją żebra, głowa i
przecięta ręka, otworzyła drzwi i wyszła, a raczej wyczołgała się z samochodu.
Chłód śniegu przywrócił jej siły. Lewą ręką sięgnęła do kieszeni. Znalazła
telefon i wybrała numer. Zgłoszenie zostało przyjęte. Ona tymczasem wstała i
podeszła do drzwi kierowcy, które z łatwością otworzyła. Koniecznie chciała
sprawdzić co z jej przyjaciółmi. Z ulgą przyjęła fakt, że Andrzej jest
przytomny. Zaniepokoił ją stan Michała. Z trudem okrążyła samochód. Próbowała
otworzyć drzwi, ale nie udało jej się to. Przez kilkanaście sekund wpatrywała
się w chłopaka, by w końcu uprzytomnić sobie, że z szyi chłopaka wystaje
kawałek szyby. Zaczęła krzyczeć… Nie wiedziała ile czasu minęło… Wiedziała
tylko, że Michał nie żyje…
A teraz siedziała w
kącie, tuliła się do bluzy przyjaciela i na nowo widziała bladą twarz chłopaka
i tę potwornie czerwoną krew… Straszliwy kontrast. Andrzej wylądował w szpitalu.
Ona też, ale wyszła na własne życzenie. Miała połamane żebra, ale chciała
wrócić do domu. Ból, który odczuwała przy każdym oddechu był niczym w
porównaniu z tym, co czuła jej dusza. Co najgorsze, po powrocie czekał na nią
list. Poznała pismo, postanowiła jednak, że go przeczyta.
Moja mała Blondyneczko…
Jeżeli to czytasz to znaczy, że jestem pieprzonym tchórzem
i nie powiedziałem Ci. A jest o czym… Zanim jednak przejdę do sedna sprawy,
proszę, żebyś nie była na mnie zła. To nie moja wina, a Twoja. Jesteś tak
wspaniała, że tylko głupi przeszedłby obok Ciebie obojętnie. Twój uśmiech,
śmiech, sposób bycia, barwa głosu, a zwłaszcza te oczy, które zdają się śmiać… Właśnie
w ten sposób przypominasz mi, jak beznadziejne byłoby życie bez ciebie maleńka.
A byłoby takie, jak papier toaletowy… Cieszę się, że mogłem Cię poznać, widywać,
przytulać, chociaż ostatnio moja Ty krówko wolisz swojego przydupasa. Jestem na
Ciebie o to zły, bo chyba ważniejsza jest przyjaźń trwająca od dziecka…! Chyba
się lubczyku nażarłaś i przez to nagle przestałem być najważniejszy, a
przynajmniej już tak się nie czuję.
Muszę
Ci coś wyznać… Proszę wybacz, że zakochałem się w Tobie. Wcale nie chciałem,
ale samo tak wyszło. Nigdy się do tego nie przyznawałem, bo w sumie to
wstydziłem się… Wyobrażam sobie, że masz teraz minę „co on pierdoli”, ale takie
są fakty. Starałem się i to bardzo, żebyś tego nie zauważyła. Próbowałem z
tyloma dziewczynami, mając nadzieję, że w końcu zagłuszę to głupie uczucie…
Potem postanowiłem Cię zdobyć, ale przyplątał się ten gówniarz. On i ta Twoja
kumpela mnie rozgryźli. A Ty… Ty, która zawsze widziałaś tyle rzeczy, byłaś
ślepa na to, że zagryzałem go wzrokiem. On nie pozostawał mi dłużny. Wiesz kto
obił mu mordencję, wtedy na tym pseudo grillu? To byłem ja. Chciałem rozładować
w jakiś sposób emocje, a oni stali na mojej drodze. Cóż miałem zrobić?
Celowałem w nos, ale po raz kolejny mi nie wyszło. Życie jest pojebane.
Człowiek rodzi się po to, by umrzeć. Zakochuje się bez wzajemności, a ukochana
osoba nieświadomie mu dowala. Musisz żyć z tą świadomością, że Cię kocham. Nic
na to nie poradzimy, a przynajmniej na razie. Kiedyś mi przejdzie albo to Ty
zostawisz tego głąba.
Tymczasem
obiecaj mi, że nadal będziesz się ze mną spotykać. Chcę uczestniczyć w Twoim
życiu, bo byłem w nim odkąd pamiętam. Nie odsuwaj mnie, bo to nic nie da. No w
sumie to będę bardziej cierpiał. Wolę patrzeć na to, jak go całujesz, niż nie
wiedzieć co robisz w danym momencie. Obiecaj, że wszystko będzie takie, jakie
było zanim przeczytałaś te wypociny, które piszę bez ładu i składu.
Na
zawsze Twój Michaś ;)
Nawet
nie podejrzewał, że dziewczyna przeczyta go po jego śmierci. Nie wiedział, że
będzie gwoździem do trumny związku Dominika i Baśki. Na pewno tego nie chciał.
Chciał, żeby wszystko było takie, jakie było dotychczas. Nie przewidział, że
owo wyznanie było ostatnim. Garść słów, które wyjaśniły wszystko… Które wszystko
zniszczyły. Sprawiły, że dziewczyna cierpiała podwójnie. Opłakiwała stratę
przyjaciela i chłopaka. Spaliła most, który miał być jedynym zaczepieniem w
rzeczywistości. Ten list wprowadził ją do świata bólu, ciemności i samotności.
Wypędziła kota, olała paczkę, zniszczyła związek, który miał ogromne szanse na
przetrwanie.
Kot
przestał się boczyć, ludzie z ELITY wrócili, ale Dominik nie wybaczył…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz