30 lipca 2006 niedziela, Cairns
Australia… Chyba
nie muszę pisać nic ponad to, by przypomnieć sobie cały ten sen, którym jest
pobyt tutaj. Piękna bajka, chociaż miejscami tragiczna w skutkach mej głupoty.
Jednak zacznę od początku. Jest trzecia nad ranem, niebo na wschodzie blednie,
gwiazdy zaczynają zanikać. Do Polski zbliża się noc. W chwilach takich jak ta,
jedynym moim pragnieniem jest znalezienie się tam, w kraju, w którym się
urodziłam. To jakiś chory sentyment, który odzywa się w momentach o
melancholijnym nastroju. Jednakże nie mam nic przeciwko nim. Takie wyciszenie
jest potrzebne, zaduma również. Dookoła spokój… Cisza przerywana pieśnią mew i
pochrapywaniem Chestera. Akompaniament niezbyt przyjemny dla ucha, ale dla mnie
jest piękny. Wyszłam na plażę tylko po to, by móc czekać na wschód słońca
zapisując swoje pokręcone myśli. Po tej stronie Gór Wododziałowych wszystko
jest takie inne. Niby jest zima, ale znajduję się pomiędzy równikiem, a
Zwrotnikiem Koziorożca – tropiki. Na chwilę obecną bryza powiewająca od lądu,
wywołuje u mnie gęsią skórkę, trzeba się przenieść. Instynkt człowieka
pierwotnego mnie nie zawiódł. Woda z całą pewnością jest cieplejsza od piasku
na plaży. Odnalazłam się tu, pośród pustyń wnętrza, kręgosłupa Wschodniego
Wybrzeża i fal Morza Koralowego. Ten kontynent jest cudowny. Dziki,
nieprzyjazny, suchy… Taki mój.
Dostałam się tu
mając dwie przesiadki – jedną we Frankfurcie nad Menem, a kolejną w Dubaju.
Nigdy dotąd nie wyobrażałam sobie tej stolicy jednego z emiratów ZEA, jako
getta dla bogaczy. Bo takich ludzi od biedoty oddziela mur obojętności na
krzywdę. Dzielnice nędzy nie są eksponowane, a przecież istnieją. I cóż z tego,
że mają wspaniałe budynki, które są cudami nowoczesnego świata? Zamiast budować
kolejne hotele, biurowce, czy sztuczne wyspy społeczeństwo powinno zadbać o
tych najbiedniejszych, a zarazem najbardziej potrzebujących. Niestety Allach
natchnął tych ludzi do tego, by wznosili najwyższe budynki świata, powiększali
nabrzeże i robili masę innych pierdół. Islam to dziwna religia… Mogłam
podziwiać wspaniałą, nocną panoramę miasta: wieżowce, biurowce, hotele,
apartamentowce. Pięknie, ale niezwykle sztucznie, jak dla mnie aż za bardzo.
Gdzieś koło drugiej w nocy miałam lot do Brisbane i w sumie trochę się
obawiałam. Bałam się, że Tony okaże się równie podły co jego młodsza siostra.
Nie wiedziałam też, czy mnie rozpozna. Samotna wyprawa do Krainy Kangurów
przestała mieć swoje uroki. Po podróży trwającej około doby dotarłam do byłej
kolonii karnej, jaką jest Brisbane. Antoniego poznałam od razu, on mnie
również. Miło było dowiedzieć się, że Wiktoria przedstawiła mnie jako dziecko z
poprawczaka. Na szczęście jej brat okazał się całkowicie inny. Nie był samolubny, nie krytykował mnie za nic,
próbował rozmawiać, ale nie naciskał na mnie zbyt mocno. Ma dwóch synów i
córkę. Bliźniacy Henry i Thomas są o rok
starsi ode mnie, a Melody ma siedem lat. Sara – żona Antka jest córką
Australijczyka i Polki. Obiecał, że pokaże mi piękno kontynentu i dotrzymuje
słowa. Jestem w Cairns, byłam na Rafie i na farmie krokodyli. Jednego z nich,
zezowatego samca nazwałam Wiktoria, bo strasznie przypominał mi Małecką. Tony
jakoś specjalnie tego nie komentował, chociaż widziałam, że z trudnością
powstrzymywał wybuch śmiechu.
Fale omywają moje
nogi. Jest cudownie. Słońce wzejdzie za jakąś godzinę… Nie, zdecydowanie za
mniej. Uwielbiam podziwiać ten moment, gdy czerwona kula wyłania się zza
horyzontu. U nas na południu Polski nie można cieszyć się tym widokiem. Zawsze
coś przeszkadza. Zabudowania, pagórki, lasy… Dlatego też delektuję się nim.
Jest jednym z tych rzeczy, za które kocham Wschodnie Wybrzeże kontynentu
australijskiego. Świta, a ja myślę o Was… Ten dziennik już dawno zaczął pełnić
miejsce, w którym zamieszczam coś jakby listy. Ten jest do ELITY. Może nie
nadarzy się nigdy okazja, bym mogła Wam go przeczytać. Uznajmy jednak, że
kiedyś się o nim dowiecie.
Moi Drodzy wiem, że
jest ciężko. To działa w dwie strony. Cieszy mnie ogromnie to, że cały czas do
mnie piszecie. Kocham Was za to całą moją podłą istotą. Zdaję sobie sprawę z
tego, że nie jestem bez winy i nie mam zamiaru się usprawiedliwiać. Tak do
końca to sama nie wiem, czemu nie było mnie stać na stawienie czoła Dominikowi.
Cóż… Uczucie, którym go darzyłam nadal jest żywe. Bardzo zabolały mnie jego
słowa. Nie powinnam była uciekać, ale jestem tylko człowiekiem i reaguję tak, a
nie inaczej. Przykro mi. Życie toczy się dalej, brakuje mi Was, ale wiem, że
poradzicie sobie. Nie jestem Wam potrzebna, bo sprawiam same kłopoty. Jesteście
ELITĄ, a ja chyba już nie pasuję do niej. Nigdy nie będę tą samą dziewczyną,
którą byłam dawniej. Donovan się zmieniła, wydaje mi się, że na gorsze. Coś w
niej pękło i nie jest taka twarda, chociaż nadal pyskuje. Kochani nie radzę
sobie. Gdybym miała się po raz kolejny tłumaczyć z mojej depresji i głupoty,
zwariowałabym, a przynajmniej tak mi się wydaje. Czarny wie o wszystkim, jego
pytajcie. Nie wiem tylko, czy i on będzie chciał rozmawiać na mój temat.
Tęsknię za Wami, nawet za Gaikiem. Jesteście moi, ale ja nie należę do Was. Nie
potrafię się otworzyć . To przykre. Chciałabym wrócić, jednak coś trzyma mnie
tu – w Australii. Rozmawiałam z Tonym, obiecał, że załatwi mi miejsce w dobrej
szkole w Sydney. Ojciec chce otworzyć tam nowy biznes, dziadkowie obiecali, że
również przeniosą się do tego miasta. Uciekam przed Wami, wiem o tym.
Wiecie, niby jest
dobrze, a jednak coś nie gra. Jakieś dwa tygodnie temu byłam o krok od śmierci.
To bardzo romantyczne, że o mało nie utonęłam. Naprawdę jestem dumna z tego, że
jestem idiotką. Piszę nieskładnie, powtarzam wyrazy. Nie chce mi się szukać
zamienników słowa „być”. A wracając do wątku mego prawie samobójstwa. Sama nie
wiem, co mnie podkusiło, żeby siedzieć na tych pieprzonych palach. Po prostu
znieruchomiałam i wgapiałam się w horyzont. I nie ważne, że nadchodziła burza.
Nawet fakt, że wiatr przybierał na sile był mało ważny. Zapewne fali tsunami
też bym nie zauważyła, a potem byłabym zdziwiona, że zmietło mnie aż pod Uluru…
Jestem idiotką i to się teraz liczy. Liczy się także to, że JA być, WY być, ale
MY nie być – to przykre.
OK, dosyć smęcenia.
Wschodzi słońce, słyszę syk wody, która gotuje się od jego gorąca – rozmawiałam
z przemiłym Aborygenem, od razu zakumał, że jestem walnięta, więc może ze mną
gadać jak z pomyleńcem. Patrzę na tę czerwoną kulę i myślę o Was, moje Skarby.
Dziękuję, że mogłam Was poznać. Całuję wszystkich i każdego z osobna. Nie
gniewajcie się na mnie. Dobranoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz